czwartek, 30 czerwca 2016

Kilka słów od tłumacza, czyli krótki poradnik dla dociekliwych

Książka o Harrym Potterze została przełożona z języka angielskiego, a jej akcja toczy się głównie w Anglii (albo w Szkocji). Dlatego występują w niej pewne słowa, a zwłaszcza nazwy własne, które niewiele znaczą dla tych, którzy nie przykładają się do języka angielskiego. Dla nich, a także dla wszystkich dociekliwych, zamieszczam poniżej krótki słowniczek nazw i terminów, które po angielsku coś znaczą, które nie wiadomo co znaczą i skąd się wzięły, albo które z takiego czy innego powodu zostały przetłumaczone tak a nie inaczej.
Tym razem nie zamieszczam tu jednak wyjaśnień, które podałem w tomie pierwszym (Harry Potter i Kamień Filozoficzny) i drugim (Harry Potter i Komnata Tajemnic). Po pierwsze dlatego, że słownik bardzo by się rozrósł, a po drugie dlatego, że trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł przeczytać tom trzeci i nie sięgnąć po dwa poprzednie.
ALBINEK - imię ulubionego króliczka Lavender Brown, w oryginale Binky.
ANIMAG - ang. animagus, czarodziej, który posiadł sztukę przemieniania się w jakieś zwierzę (od lać. animal - „zwierzę” i magus - „mag”).
BLACK SYRIUSZ - nazwisko tytułowego zbiega z Azkabanu. Dla kompletnych ciemniaków językowych podaję, że black to po angielsku „czarny”; tak go zresztą nazwał Hagrid w pierwszym tomie. Warto jednak wiedzieć, że Syriusz to inaczej Psia Gwiazda, podwójna, składająca się z białego i czarnego karła.
BŁĘDNY RYCERZ - nazwa magicznego autobusu spieszącego z pomocą czarodziejom, którzy gdzieś zabłądzili; określenie angielskie - The Knight Bus - kryje w sobie niestety nieprzetłumaczalną grę słów: knight to „rycerz”, a night to „noc”, a wymawia się tak samo: najt. Uznałem, że charakter tego magicznego pojazdu, który zjawia się, gdy go wezwiemy, bardziej uzasadnia polską nazwę „Błędny Rycerz” niż np. „Nocny Rycerz” albo jeszcze dziwaczniejszy „Rycerski Autobus”.
BŁYSKAWICA - najnowszy model latającej miotły wyścigowej, po angielsku Firebolt, czytaj: fajerbolt, czyli ściślej „piorun” albo „pocisk ognisty”.
BOGIŃ - ang. boggart, upiór zamieszkujący ciemne miejsca, który na nasz widok przyjmuje postać tego, czego się najbardziej boimy. Są tacy, którzy twierdzą, że nazwa pochodzi od słowiańskiego bóg, czyli duch; inni wywodzą ją od angielskiego bóg, czyli bagna. Zachowałem więc to bóg i całej nazwie nadałem słowiańskie brzmienie (por. boginka, boginiak).
CAL - angielska miara długości (inch) - 2,54 cm. Zob. STOPA.
DEMENTORZY - ang. Dementors. Jest to słowo wymyślone przez autorkę. Po polsku może kojarzyć się z „demencją”, potocznie zwaną „uwiądem starczym”, albo z „dementowaniem” jakiejś wiadomości, ale byłoby to bardzo mylne skojarzenie, bo dementorzy to straszliwe istoty, wysysające z ludzi wszelakie dobre i przyjemne uczucia.
DRUZGOTEK - ang. gryndilow, czytaj: gryndilou, od ang. grind - „miażdżyć”, „kruszyć”; jadowicie zielony demon wodny miażdżący swoje ofiary.
FAŁSZOSKOP - ang. sneakoscope, czytaj: sniikoskoup, przyrząd magiczny do wykrywania podstępów. Angielski czasownik sneak oznacza m.in. „donosić”, „kablować”, więc można by ów przyrząd nazwać „kabloskopem”, ale uznałem, że byłoby to zbyt mętne.
GARGULKI - ang. gobstones, czytaj: gobstouns, czarodziejska gra przypominająca kulki, w której kamyki do gry opluwają śmierdzącym płynem gracza, gdy traci punkt. Gob to po angielsku „plwocina”, stones to kamienie, kamyki, natomiast w języku polskim „gargulec” (inaczej: „rzygacz”) to kamienne zakończenie rynny w postaci pyska potworka, z którego w czasie deszczu tryska woda.
GLIZDOGON - szkolny przydomek Petera Pettigrew (czytaj: Petigriu), ang. Wormtail, czytaj: Uormteil; warto zwrócić uwagę, że jako animag Peter zamieniał się w szczura, którego ogon przypomina cienką dżdżownicę.
GUMOCHŁONY - ang. Flobberworms, czytaj: floberuorms, magiczne stworzenia o wielkich, oślizgłych gardłach, żywiące się sałatą i uwielbiające gumę. Polską nazwę wymyśliła Joanna Lipińska z Warszawy, niestrudzona tropicielka błędów w polskim przekładzie Harry’ego Pottera.
HARDODZIOB - ang. Buckbeak, czytaj: bakbik, imię hipogryfa, ulubieńca Hagrida. Ang. słowo bitek ma mnóstwo znaczeń, m.in. „pysznić się”, „być buńczucznym”.
HOGSMEADE - czytaj :hogsmiid, nazwa miasteczka niedaleko Hogwartu; hog to po angielsku „wieprz” lub „świnia”, a meade pochodzi zapewne odmeadow - „łąka”, ale może też kojarzyć się ze słowem mead - „miód pitny”, jako że tego trunku można tam było się napić, jeśli się ukończyło osiemnaście lat.
KRZYWOŁAP - ang. Crookshanks, czytaj: krukszanks, od crook - „haczyk” i shanks - „golenie”, „nogi”; imię rudego kota Hermiony, sądząc po spłaszczonym pysku, zapewne mieszańca z persem.
LUNATYK - szkolny przydomek Remusa Lupina, po angielsku Moony, czytaj: muny; słowo to znaczy „księżycowy”, ale i „bujający w obłokach”, „marzyciel”, „lunatyk”. Lunatyk to imię, które może łączyć się z wilkołactwem Lupina, objawiającym się podczas pełni księżyca, a także z włóczeniem się po nocy.
LUPIN, REMUS - profesor obrony przed czarną magią. Nabawił się wilkołactwa, a warto wiedzieć, że lupus to po łacinie „wilk”, a Remus to jeden z wykarmionych przez wilczycę bliźniaków - założycieli Rzymu.
ŁAJNOBOMBA - ang. dungbomb, czytaj: dangbom, magiczna zabawka do robienia dość głupich dowcipów, której działania łatwo się domyślić.
ŁAPA - szkolny przydomek Syriusza Blacka, ang. Padfoot, czytaj: pedfuut. Pad to po angielsku, „włóczyć się”, a foot - „stopa”, „noga”.
MAJCHER - imię starego, ale wciąż krwiożerczego buldoga, ulubieńca ciotki Marge, po angielsku Ripper, czyli dosłownie „Rozpruwacz”. Taki przydomek nadano słynnemu w XIX wieku mordercy kobiet w Londynie (Jack The Ripper, po polsku Kuba Rozpruwacz). Nie można jednak nazwać psa Rozpruwaczem, bo trudno by go było zawołać, więc nadałem mu imię Majcher; wymyśliła je Agnieszka Kowalska z Warszawy, a ja wybrałem je spośród blisko 300 propozycji nadesłanych na konkurs ogłoszony przeze mnie na słynnej już internetowej stronie Harry’ego Pottera (www.harrypotter.prv.pl) redagowanej przez Tytusa Hołdysa.
MAPA HUNCWOTÓW - ang. Marauders Map, czytaj: merooders mep; słowo marauder pochodzi z francuskiego i oznacza włóczęgę, który tylko patrzy, gdzie by tu co zwędzić; ponieważ po polsku „maruder” kojarzy się raczej z kimś, kto marudzi, ociąga się, użyłem słowa „huncwot”, podobnie mało już w Polsce znanego, jak w Anglii marauder, i też pochodzącego z obcego języka (niemieckiego).
MIODOWE KRÓLESTWO - ang. Honeydukes, czytaj: hamdiuks, czyli dosłownie „książęta miodu”, nazwa słynnego sklepu ze słodyczami w Hogsmeade.
MUGOLE - ang. Muggles (czytaj: magls), czyli zwykli, niemagiczni ludzie. Pochodzenie tego słowa nie jest jasne, jako że sam podział na mugoli i zwykłych ludzi ma bardzo prastary rodowód. Większość badaczy odrzuca związek z najbardziej popularnym znaczeniem angielskiego słowa mug - „kubek”, „kufel”; inne, bardziej interesujące znaczenie słowa muggles to: „frajerzy”, „naiwniacy”, „tumani”. Od czasu polskiego przekładu dwóch pierwszych tomów powieści o Harrym Porterze termin ten stał się już tak popularny, że funkcjonuje jako nazwa pospolita, więc piszemy go z małej litery.
NUMEROLOGIA - ang. arithmancy, dziedzina magii polegająca na odczytywaniu ukrytych znaczeń dzięki znajomości wartości liczbowych słów i liter.
PIWO KREMOWE - ang. Butterbeer, czytaj: baterbiir, wprawiający w wesoły nastrój pienisty napój niewyskokowy, dozwolony poniżej lat osiemnastu. Z czego był wyrabiany - nie wiadomo.
PONURAK - ang. Grim, olbrzymi pies-widmo straszący na cmentarzach; jego ukazanie się wieszczy czyjąś śmierć.
PREFEKT NACZELNY - ang. Head Boy, czytaj: hedboj, to mianowany przez grono nauczycielskie „starosta” całej szkoły (w odróżnieniu od zwykłych prefektów, czyli „starostów” czy „gospodarzy” poszczególnych klas), zwykle z ostatniego roku. Jeśli szkoła jest koedukacyjna, mianuje się zwykle dwoje prefektów naczelnych, chłopca i dziewczynę.
ROGACZ - szkolny przydomek Jamesa Pottera, ojca Harry’ego, ang. Prongs, od prong - „widły”, „widelec”, „odnoga poroża jelenia”. Jako animag James Potter zamieniał się w jelenia.
STOPA - angielska miara długości (foot) - 30,48 cm. Stopa ma 12 cali.
SZLABAN - ang. detention, czytaj: detenszen, czyli „areszt”, kara polegająca na zakazie wychodzenia (z domu, ze szkoły), połączona z koniecznością wykonania jakichś nieprzyjemnych prac.
SZYSZYMORA - ang. banshee, czytaj: benszii, straszna, wyjąca rozpaczliwie zjawa zwiastująca śmierć; wykorzystałem tu nazwę podobnej upiorzycy znanej we wschodniej Słowiańszczyźnie.
TELEPORTACJA - czarodziejska sztuka znikania i pojawiania się w różnych miejscach, dobrze znana miłośnikom komputerowych gier przygodowych. Po jej opanowaniu można się zdeponować, czyli zniknąć, i teleportować, czyli pojawić się w innym miejscu. Odpowiedniki angielskie to: apparate i disapparate.
TIARA - spiczaste nakrycie głowy dorosłych czarodziejów, a także uczniów Hogwartu. W oryginale hat, czyli dosłownie „kapelusz”, ale po polsku kapelusz to nakrycie głowy z wypukłą główką i rondem, natomiast tiara to nakrycie głowy perskich magów (według tradycji Trzej Magowie - w Polsce zwani Królami - mieli na głowach właśnie tiary, podobnie jak do dziś prawdziwy, niekomercyjny święty Mikołaj).
ZWODNIK - ang. Hinkypunk, czytaj: hinkypank, zwiewny duszek wabiący wędrowców w bagna migoczącym światełkiem.


Rozdział dwudziesty drugi - Znowu sowia poczta

Harry! - Hermiona ciągnęła go za rękaw, spoglądając na zegarek. - Mamy dokładnie dziesięć minut na powrót do skrzydła szpitalnego, tak żeby nikt nas nie zobaczył... zanim Dumbledore zamknie drzwi na klucz...
- Dobra - powiedział Harry, odrywając oczy od nieba. - Idziemy...
Prześliznęli się przez małe drzwiczki na szczycie wieży i zeszli po ciasnych, spiralnych schodkach. Kiedy już byli na dole, usłyszeli głosy. Przywarli do ściany i nasłuchiwali. To byli Knot i Snape. Szli szybko korytarzem u stóp schodów.
- ...mam nadzieję, że Dumbledore nie będzie robił żadnych trudności - mówił Snape. - Pocałunek zostanie złożony natychmiast?
- Jak tylko Macnair wróci z dementorami. Ta cała afera z Blackiem jest bardzo kłopotliwa. Chciałbym już móc poinformować „Proroka Codziennego”, że w końcu złapaliśmy drania... Myślę, że będą chcieli przeprowadzić z panem wywiad, Snape... a kiedy ten młody Potter odzyska sprawność umysłu, to na pewno opowie „Prorokowi” ze szczegółami, jak mu pan ocalił życie...
Harry zacisnął zęby. Udało mu się dostrzec głupawy uśmiech na twarzy Snape’a, kiedy on i Knot przechodzili obok ich kryjówki. Wkrótce kroki ucichły w oddali. Odczekali chwilę i pobiegli w przeciwną stronę. W dół po schodach, potem znowu korytarzem i znowu w dół... i wtedy usłyszeli przed sobą chichot.
- Irytek! - mruknął Harry, łapiąc Hermionę za przegub. - Do środka!
Wpadli do jakiejś pustej klasy na lewo. Irytek harcował po korytarzu, zanosząc się śmiechem.
- Och, on jest okropny - szepnęła Hermiona z uchem przy drzwiach. - Założę się, że jest tak podniecony, bo dementorzy mają wykończyć Syriusza... - Zerknęła na zegarek. - Harry, trzy minuty!
Poczekali, aż chichoty Irytka ucichną w oddali, wymknęli się z klasy i pobiegli dalej.
- Hermiono... co się stanie... jak nie zdążymy wrócić... zanim Dumbledore zamknie drzwi? - wydyszał Harry.
- Nawet nie chcę o tym myśleć! - jęknęła Hermiona, ponownie zerkając na zegarek. - Jedna minuta!
Wbiegli na korytarz wiodący do wejścia do skrzydła szpitalnego.
- W porządku... słyszę Dumbledore’a - powiedziała z ulgą Hermiona. - Idziemy!
Zaczęli się skradać korytarzem. Nagle drzwi się otworzyły. Zobaczyli plecy Dumbledore’a.
- A teraz zamknę was na klucz. Jest... - zerknął na zegarek - za pięć dwunasta. Panno Granger, trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.
Dumbledore wycofał się na korytarz i wyjął różdżkę, żeby zamknąć drzwi na klucz. Harry i Hermiona rzucili się ku niemu w panice. Spojrzał na nich i uśmiechnął się szeroko.
- No i jak? - zapytał cicho.
- Już po wszystkim! - wydyszał Harry. - Syriusz odleciał na Hardodziobie... Dumbledore rozpromienił się.
- Dobra robota. Myślę... - nasłuchiwał przez chwilę przy drzwiach - tak, myślę, że wy też już odeszliście... No to do środka... zaraz was zamknę...
Harry i Hermiona wśliznęli się do sali szpitalnej. Nie było tam nikogo prócz Rona, który nadal leżał nieruchomo w ostatnim łóżku. Kiedy zamek kliknął za nimi, wpełzli do swoich łóżek. Hermiona schowała zmieniacz czasu pod szatę. Zaledwie to zrobiła, pojawiła się pani Pomfrey.
- Dyrektor poszedł sobie wreszcie? Mogę zająć się moimi pacjentami?
Była w bardzo złym nastroju. Uznali, że trzeba spokojnie przyjąć czekoladę. Pani Pomfrey stała nad nimi, chcąc się upewnić, że wszystko zjedzą. Harry ledwo mógł coś przełknąć. Czekali, nasłuchując w napięciu... W końcu, kiedy oboje wzięli po czwartym kawałku czekolady, usłyszeli daleki ryk wściekłości, odbijający się echem gdzieś nad ich głowami.
- Co to było? - spytała zaniepokojona pani Pomfrey.
Teraz usłyszeli podniecone głosy, które przybliżały się coraz bardziej. Pani Pomfrey spojrzała na drzwi.
- No nie... wszystkich pobudzą! Co oni sobie myślą! Harry nastawił uszu, pragnąc za wszelką cenę usłyszeć, co mówią. Teraz głosy były już blisko.
- Musiał się deportować, Severusie, trzeba było zostawić kogoś w gabinecie, żeby go pilnował. Jak to się rozniesie...
- ON SIĘ NIE DEPORTOWAŁ! - ryknął Snape, teraz już bardzo blisko. - WEWNĄTRZ TEGO ZAMKU NIE MOŻNA SIĘ TELEPORTOWAĆ, DOBRZE O TYM WIESZ! MUSIAŁ... W TYM... MACZAĆ... PALCE... POTTER!
- Severusie... bądź rozsądny... Harry był zamknięty...
ŁUUUP.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
Knot, Snape i Dumbledore wpadli do sali. Tylko Dumbledore był spokojny. Mało tego, wyglądał, jakby coś go ucieszyło. Knot był wyraźnie zdenerwowany. Natomiast Snape całkowicie stracił panowanie nad sobą.
- GADAJ, POTTER! CO ZROBIŁEŚ?
- Panie profesorze! - krzyknęła pani Pomfrey. - Proszę się opanować!
- Snape, niech pan będzie rozsądny - powiedział Knot. - Te drzwi były zamknięte, przecież sam pan widział...
- ONI POMOGLI MU UCIEC, JESTEM TEGO PEWNY! - ryknął Snape, wskazując na Harry’ego i Hermionę. Straszny grymas zniekształcił mu twarz, na ustach miał pianę.
- Człowieku, uspokój się - warknął Knot. - Wygadujesz bzdury!
- NIE ZNA PAN POTTERA! ON TO ZROBIŁ, WIEM, ŻE TO ON...
- Dosyć, Severusie - powiedział spokojnie Dumbledore. - Radzę się zastanowić. Te drzwi były zamknięte od chwili, gdy opuściłem skrzydło szpitalne dziesięć minut temu. Pani Pomfrey, czy ci uczniowie wychodzili z łóżek?
- Ależ skąd! - żachnęła się pani Pomfrey. - Byłam przy nich od chwili, gdy pan wyszedł!
- Sam widzisz, Severusie. Nie widzę powodu, by ich dalej niepokoić, chyba że chcesz zasugerować, że byli jednocześnie w dwóch miejscach.
Snape kipiał ze złości i wpatrywał się to w Knota, który zdawał się wstrząśnięty jego zachowaniem, to w Dumbledore’a, któremu oczy błyszczały wesoło znad okularów. Odwrócił się gwałtownie, łopocząc obszerną szatą, i wybiegł z sali szpitalnej.
- Ten facet jest zupełnie niezrównoważony - rzekł Knot, patrząc na drzwi. - Na pana miejscu, Dumbledore, uważałbym na niego.
- Och, nie, on wcale nie jest niezrównoważony - powiedział spokojnie Dumbledore. - Po prostu spotkał go straszny zawód.
- Nie tylko jego! - prychnął Knot. - Ale sobie „Prorok Codzienny” na nas poużywa! Już mieliśmy Blacka, a on znowu nam się wymknął! Jeszcze tylko tego brakuje, żeby się dowiedzieli o ucieczce hipogryfa, a stanę się pośmiewiskiem wszystkich! No dobrze... chyba pójdę powiadomić ministerstwo...
- A dementorzy? - zapytał Dumbledore. - Mam nadzieję, że zostaną usunięci z terenu szkoły?
- Aa... tak, muszą odejść - rzekł Knot, drapiąc się po głowie. - I kto by pomyślał, że spróbują zaaplikować ten ich pocałunek niewinnemu chłopcu... Zupełnie wymknęli się spod kontroli... Nie, jeszcze tego wieczoru każę im wynosić się do Azkabanu. Może by warto pomyśleć o smokach przy wejściach na teren szkoły...
- Hagrid byłby zachwycony - powiedział Dumbledore, mrugając do Harry’ego i Hermiony.
Kiedy on i Knot wyszli z sali, pani Pomfrey podbiegła do drzwi i zamknęła je na klucz. Pomrukując coś gniewnie pod nosem, schroniła się w swoim gabinecie.
Z końca sali dobiegł cichy jęk. Ron się przebudził. Zobaczyli, jak siada na łóżku, rozcierając sobie głowę i rozglądając się nieprzytomnie.
- Co... co się stało? - jęknął. - Harry! Dlaczego tu jesteśmy? Gdzie jest Syriusz? Gdzie jest Lupin? Co się dzieje?
Harry i Hermiona spojrzeli na siebie.
- Ty mu powiedz - rzekł Harry, biorąc kolejny kawał czekolady.
Kiedy następnego dnia w południe Harry, Ron i Hermiona opuścili skrzydło szpitalne, zastali cały zamek prawie opustoszały. Piekielny upał i koniec egzaminów spowodowały, że wszyscy skorzystali z dobrodziejstwa kolejnej wyprawy do Hogsmeade. Ani Ron, ani Hermiona nie mieli jednak na to ochoty, więc włóczyli się z Harrym po błoniach, rozmawiając o niezwykłych wydarzeniach poprzedniej nocy i zastanawiając się, gdzie mogą być teraz Syriusz i Hardodziob. Siedząc nad jeziorem i obserwując olbrzymią kałamarnicę, poruszającą leniwie mackami, Harry stracił nagle wątek rozmowy, gdy spojrzał na przeciwległy brzeg. To stamtąd galopował ku niemu ten jeleń, a było to tak niedawno, ubiegłej nocy...
Padł na nich cień, a kiedy podnieśli głowy, zobaczyli Hagrida, ocierającego spoconą twarz chusteczką wielkości obrusa i uśmiechającego się do nich radośnie, choć oczy wciąż miał mocno zaczerwienione.
- Chyba nie powinienem tak się cieszyć po tym wszystkim, co stało siew nocy... - powiedział - ...znaczy się, Black znowu dał dyla i w ogóle... ale wiecie co?
- Co? - zapytali, udając zaciekawienie.
- Dziobek! Nawiał im! Jest wolny! Świętowałem przez całą noc!
- To cudownie! - zawołała Hermiona, patrząc na Rona z wyrzutem, bo sprawiał wrażenie, jakby zamierzał parsknąć śmiechem.
- Taaak... musiałem go źle uwiązać - powiedział Hagrid, patrząc na błonia. - Ale, wiecie, rano trochę mnie wzięło... bo wpadło mi do głowy, że może nadział się na profesora Lupina, ale Lupin mówi, że ostatniej nocy nie miał niczego w zębach...
- Co takiego? - zapytał szybko Harry.
- Cholibka, to wy nic nie wiecie? - zdziwił się Hagrid, a uśmiech spełzł mu z twarzy. Przyciszył głos, chociaż nikogo nie było w pobliżu. - Ee... Snape powiedział dziś wszystkim Ślizgonom... że profesor Lupin jest wilkołakiem, ot co. I że ostatniej nocy grasował po błoniach. Teraz się pakuje, rzecz jasna.
- Pakuje się? - zapytał Harry, zaniepokojony. - Dlaczego?
- No... wyjeżdża, nie? - powiedział Hagrid, dziwiąc się, że Harry o to pyta. - Jak rano wstał, to od razu poszedł i złożył rezygnację. Mówi, że nie może ryzykować... No wiecie, boi się, że jeszcze raz...
Harry wstał.
- Muszę się z nim zobaczyć - powiedział Ronowi i Hermionie.
- Ale jeśli złożył rezygnację...
- ...to już chyba nic nie możemy zrobić...
- Obojętnie. Chcę z nim porozmawiać. Później do was wrócę.
Drzwi do gabinetu Lupina były otwarte. Spakował już większość swoich rzeczy. Tuż obok wyświechtanej walizki stał pusty zbiornik po druzgotkach. Walizka była otwarta i prawie pełna, a Lupin pochylał się nad biurkiem. Kiedy Harry zapukał w drzwi, podniósł głowę.
- Widziałem, jak się zbliżasz - powiedział Lupin, uśmiechając się.
Wskazał na pergamin leżący na biurku. Była to Mapa Huncwotów.
- Właśnie widziałem się z Hagridem - rzekł Harry. - Powiedział, że pan złożył rezygnację. Czy to prawda?
- Obawiam się, że tak.
Lupin zaczął otwierać szuflady i wyjmować ich zawartość.
- Dlaczego? - zapytał Harry. - Przecież Ministerstwo Magii nie posądza pana o to, że pomógł pan Syriuszowi, prawda?
Lupin podszedł do drzwi i zamknął je.
- Nie. Profesorowi Dumbledore'owi udało się przekonać Knota, że próbowałem uratować wam życie. - Westchnął. - To był jeszcze jeden cios dla Snape’a. Bardzo przeżył utratę Orderu Merlina. No więc... dziś rano, przy śniadaniu, wyrwało mu się... ee... przypadkowo, że jestem wilkołakiem.
- Ale przecież nie wyjeżdża pan z tego powodu! Lupin uśmiechnął się krzywo.
- Jutro o tej porze zaczną przylatywać sowy od rodziców, którzy nie zgodzą się na to, żeby ich dzieci nauczał wilkołak. A po ostatniej nocy dobrze ich rozumiem. Mogłem ugryźć każdego z was... To się nie może powtórzyć.
- Jest pan najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią, jakiego dotąd mieliśmy! Niech pan nie odchodzi!
Lupin pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Nadal opróżniał szuflady. A potem, kiedy Harry zastanawiał się nad jakimś dobrym argumentem, który by go przekonał, powiedział:
- Z tego, co mówił mi dziś rano dyrektor, wynika, że ubiegłej nocy uratowałeś życie nie jednej osobie, Harry. Jeśli mogę być z czegoś dumny, to właśnie z tego, że tyle się nauczyłeś. Opowiedz mi o swoim patronusie.
- Skąd pan o tym wie? - zapytał Harry.
- A co innego mogło przepędzić dementorów? Harry opowiedział mu, co się wydarzyło. Kiedy skończył, Lupin znowu się uśmiechnął.
- Tak, twój ojciec zawsze przemieniał się w jelenia. Bystry z ciebie chłopak. Właśnie dlatego nazwaliśmy go Rogaczem.
Wrzucił do walizki jeszcze kilka książek, po czym po-wsuwał szuflady i odwrócił się do Harry’ego.
- Przyniosłem to zeszłej nocy z Wrzeszczącej Chaty - powiedział, wyciągając w jego stronę pelerynę-niewidkę. - I... - zawahał się, a potem podał mu również Mapę Huncwotów. - Już nie jestem twoim nauczycielem, więc oddaję ci to bez wyrzutów sumienia. Mnie już się nie przyda, a myślę, że ty, Ron i Hermiona możecie jeszcze zrobić z niej użytek.
Harry wziął mapę i uśmiechnął się.
- Powiedział mi pan, że Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz chcieli mnie wywabić ze szkoły... że uważali to za bardzo zabawne.
- No i udało się! - powiedział Lupin, schylając się, by zamknąć walizkę. - Nie waham się twierdzić, że James byłby bardzo rozczarowany, gdyby jego syn nie odnalazł żadnego z tajnych wyjść z zamku.
Rozległo się pukanie do drzwi. Harry szybko wepchnął mapę i pelerynę-niewidkę za pazuchę.
Wszedł profesor Dumbledore. Nie okazał zaskoczenia na widok Harry’ego.
- Twój powóz czeka przed bramą, Remusie.
- Dziękuję, dyrektorze.
Lupin wziął swoją starą walizkę i pusty zbiornik na druzgotki.
- No to... do widzenia, Harry - powiedział z uśmiechem. - To wielka przyjemność uczyć kogoś takiego jak ty. Czuję, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Dyrektorze, nie musi mnie pan odprowadzać do bramy. Dam sobie radę...
Harry odniósł wrażenie, że Lupin pragnie odejść stąd jak najszybciej.
- A więc do widzenia, Remusie - powiedział spokojnie Dumbledore.
Lupin uniósł nieco zbiornik na druzgotki, żeby móc uścisnąć dłoń Dumbledore'owi. A potem kiwnął głową Harry’emu i szybko opuścił gabinet.
Harry usiadł w jego fotelu, patrząc smętnie w podłogę. Usłyszał trzaśniecie drzwi i podniósł głowę. Dumbledore wciąż był w gabinecie.
- Skąd taka ponura mina, Harry? - zapytał cicho. - Po tym, co zrobiłeś ostatniej nocy, powinieneś być z siebie dumny.
- To wszystko nie ma znaczenia - powiedział z goryczą Harry. - Pettigrew uciekł.
- To nie ma znaczenia? To ma wielkie znaczenie, Harry. Przyczyniłeś się do ujawnienia prawdy. Uratowałeś życie niewinnemu człowiekowi. Uchroniłeś go przed strasznym losem.
Strasznym losem. Coś drgnęło mu w pamięci. Jeszcze bardziej potężny i straszny niż przedtem... Przepowiednia profesor Trelawney!
- Panie profesorze... wczoraj, podczas egzaminu z wróżbiarstwa profesor Trelawney zrobiła się taka... bardzo... bardzo dziwna...
- Taaak? Ee... dziwniejsza niż zwykle, to chciałeś powiedzieć?
- Tak... głos jej zgrubiał, oczy stanęły w słup... i powiedziała... powiedziała, że sługa Voldemorta wyruszy do niego przed północą... i że ten sługa pomoże mu odzyskać dawną moc. - Spojrzał na Dumbledore’a. - A potem zrobiła się z powrotem normalna i niczego nie pamiętała. Czy to była... prawdziwa przepowiednia?
Na profesorze Dumbledorze nie zrobiło to zbyt wielkiego wrażenia.
- Wiesz co, Harry? Myślę, że mogło tak być - powiedział z namysłem. - Kto by pomyślał? To by była jej druga prawdziwa przepowiednia. Chyba powinienem podnieść jej pensję...
- Ale... - Harry wpatrywał się w niego, zaskoczony. Jak Dumbledore mógł przyjąć to z takim spokojem? - Ale... to przecież ja powstrzymałem Syriusza i profesora Lupina od zabicia Petera Pettigrew! Z tego by wynikało, że jeśli Voldemort wróci, to przeze mnie!
- Mylisz się - powiedział spokojnie Dumbledore. - Czy doświadczenie z cofaniem czasu niczego cię nie nauczyło? Konsekwencje naszych działań są zawsze tak złożone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne, że przewidywanie przyszłości jest naprawdę bardzo trudnym zajęciem... Profesor Trelawney jest tego żywym dowodem. A ty, ratując Peterowi życie, dokonałeś bardzo szlachetnego czynu.
- Ale jeśli on pomoże Voldemortowi odzyskać moc...
- Pettigrew zawdzięcza ci życie. Posłałeś Voldemortowi kogoś, kto ma wobec ciebie wielki dług. Kiedy jeden czarodziej ratuje życie drugiemu czarodziejowi, tworzy się między nimi pewna więź... Bardzo bym się omylił, gdyby Voldemort zechciał, żeby jego sługa miał dług wobec Harry’ego Pottera.
- Nie chcę żadnej więzi z Peterem Pettigrew! On zdradził moich rodziców!
- To jest magia w swoim najgłębszym, najbardziej nieprzeniknionym aspekcie, Harry. Ale wierz mi... może nadejść czas, kiedy będziesz bardzo rad, że uratowałeś mu życie.
Harry nie potrafił sobie tego wyobrazić. Dumbledore sprawiał wrażenie, jakby wiedział, o czym Harry myśli.
- Znałem dobrze twojego ojca, Harry, tu, w Hogwarcie, i później - powiedział łagodnie. - On by też ocalił Petera Pettigrew. Jestem tego pewny.
Harry spojrzał na niego. Dumbledore nie będzie się śmiał, pomyślał. Może mu to powiedzieć...
- Zeszłej nocy... myślałem, że to mój tata wyczarował mojego patronusa. To znaczy... kiedy zobaczyłem samego siebie za jeziorem... pomyślałem, że to on.
- Nietrudno było się pomylić. Pewnie dość już się tego nasłuchałeś, ale ty naprawdę jesteś niezwykle podobny do Jamesa. Z wyjątkiem oczu... te masz po matce.
Harry pokręcił głową.
- Byłem głupi, myśląc, że to on - mruknął. - Przecież wiedziałem, że nie żyje.
- Myślisz, że umarli, których kochaliśmy, naprawdę nas opuszczają? Myślisz, że nie przypominamy sobie ich najdokładniej w momentach wielkiego zagrożenia? Twój ojciec żyje w tobie, Harry, i ujawnia się najwyraźniej, kiedy go potrzebujesz. Bo jak inaczej mógłbyś wyczarować tego właśnie patronusa? To był przecież Rogacz.
Do Harry’ego dopiero po chwili dotarło, co Dumbledore powiedział.
- Zeszłej nocy Syriusz opowiedział mi o tym, jak stali się animagami - powiedział Dumbledore, uśmiechając się lekko. - Niezwykły wyczyn... tym bardziej, że zdołali to utrzymać w tajemnicy przede mną. A potem sobie przypomniałem, jak niezwykłą formę przybrał twój patronus, kiedy natarł na pana Malfoya podczas waszego meczu z Krukonami. Tak, Harry, naprawdę zobaczyłeś swojego ojca... odnalazłeś go w sobie.
Po tych słowach Dumbledore opuścił gabinet, pozostawiając Harry’ego z mętlikiem w głowie.
Prócz Harry’ego, Rona, Hermiony i profesora Dumbledore’a nikt w Hogwarcie nie wiedział, co się naprawdę wydarzyło tej nocy, kiedy zniknęli Syriusz, Hardodziob i Pettigrew. Kiedy nadszedł koniec semestru, Harry usłyszał wiele różnych hipotez na ten temat, ale żadna nie była bliska prawdy. Malfoy wściekał się z powodu Hardodzioba. Był przekonany, że Hagrid znalazł sposób, żeby zapewnić mu wolność, a to oznaczało, że on i jego ojciec zostali wystrychnięci na dudka przez jakiegoś gajowego. Natomiast Percy Weasley miał wiele do powiedzenia na temat ucieczki Syriusza Blacka.
- Jeśli uda mi się dostać do ministerstwa, mam w zanadrzu mnóstwo propozycji ulepszenia przepisów dotyczących egzekwowania prawa! - oświadczył jedynej osobie, która chciała go słuchać, swojej dziewczynie, Penelopie.
Choć pogoda była wspaniała, a atmosfera radosna, choć Harry wiedział, że udało mu się dokonać rzeczy prawie niemożliwej, jeszcze nigdy nie przeżywał końca roku szkolnego w tak podłym nastroju.
Nie był jedyną osobą, która odczuwała głęboki żal z powodu odejścia profesora Lupina. Cała klasa, która w tym roku brała udział w lekcjach obrony przed czarną magią, rozpaczała z powodu jego rezygnacji.
- Ciekaw jestem, kogo nam dadzą w przyszłym roku - powiedział ponuro Seamus Finnigan.
- Może wampira - podsunął Dean Thomas z nadzieją w głosie.
Ale Harry’emu ciążyło na sercu nie tylko odejście profesora Lupina. Wciąż rozmyślał nad przepowiednią profesor Trelawney. Zastanawiał się, gdzie teraz może być Pettigrew, czy już znalazł schronienie przy boku Voldemorta. Jednak najbardziej przygnębiała go coraz bliższa perspektywa powrotu do Dursleyów. Przez blisko pół godziny - cudowne pół godziny - wierzył, że odtąd zamieszka z Syriuszem, najlepszym przyjacielem jego ojca... Cieszył się z tego prawie tak, jakby znowu miał mieć ojca. I choć brak wiadomości o Syriuszu był niewątpliwie dobrą wiadomością, bo oznaczał, że udało mu się znaleźć gdzieś kryjówkę, Harry nie mógł się pozbyć dojmującego żalu, kiedy pomyślał, jak wspaniały dom mógłby mieć.
Wyniki egzaminów ogłoszono w ostatni dzień roku szkolnego. Harry, Ron i Hermiona zdali z wszystkich przedmiotów. Harry dziwił się, że jednak udało mu się jakoś zaliczyć eliksiry. Podejrzewał, że to Dumbledore powstrzymał Snape’a od postawienia mu pały. W ciągu ostatniego tygodnia stosunek Snape’a do Harry’ego był naprawdę karygodny. Do tej pory wydawało mu się niemożliwe, by niechęć Snape’a do niego mogła się jeszcze pogłębić, ale teraz okazało się, że jest to jednak możliwe. Na jego widok kącik warg drgał Snape’owi nieprzyjemnie, a długie palce zginały się i prostowały drapieżnie, jakby marzył o zaciśnięciu ich wokół jego szyi.
Percy zdobył najwyższe oceny z owutemów, a Fred i George zgarnęli po kilka sumów. Gryffindor, głównie dzięki spektakularnemu zdobyciu Pucharu Quidditcha, znowu zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji domów Hogwartu. Tak więc uczta kończąca rok szkolny odbyła się w dekoracjach szkarłatno-złotych, a stół Gryffindoru był stołem najbardziej hałaśliwym, bo wszyscy Gryfoni świętowali podwójne zwycięstwo. Nawet Harry’emu udało się zapomnieć o czekającej go następnego dnia podróży do domu Dursleyów, kiedy jadł, pił, rozmawiał i śmiał się z resztą koleżanek i kolegów.
Kiedy następnego ranka ekspres Hogwart-Londyn opuścił stację w Hogsmeade, Hermiona przekazała Harry’emu i Ronowi zaskakującą nowinę.
- Byłam dziś rano u profesor McGonagall. Postanowiłam zrezygnować z mugoloznawstwa.
- Ale przecież zdałaś egzamin na trzysta dwadzieścia procent! - zdziwił się Ron.
- Wiem - westchnęła Hermiona - ale nie wytrzymałabym jeszcze jednego roku takiej harówki. Od tego zmieniacza czasu dostawałam już świra. Oddalam go. Bez mugoloznawstwa i wróżbiarstwa będę znowu miała normalny rozkład zajęć.
- Nadal trudno mi uwierzyć, że nam o tym nie powiedziałaś - oznajmił Ron z wyrzutem. - A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Obiecałam, że nie powiem nikomu.
Hermiona spojrzała na Harry’ego, który patrzył na znikający za wysoką górą Hogwart. Upłyną całe dwa miesiące, zanim go znowu zobaczy...
- Och, Harry, głowa do góry! - zawołała niezbyt radosnym tonem.
- Nic mi nie jest - odrzekł szybko Harry. - Po prostu myślę o wakacjach.
- Taak, ja też o tym myślę - powiedział Ron. - Harry, musisz przyjechać do nas. Załatwię to z rodzicami i dam ci znać. Już wiem, jak posługiwać się feletonem...
- Telefonem - wtrąciła Hermiona. - Wiesz co, w przyszłym roku powinieneś zapisać się na mugoloznawstwo. Ron zignorował ją.
- Tego lata są mistrzostwa świata w quidditchu! Co ty na to, Harry? Przyjedź do nas, będziemy razem kibicować! Tata zawsze dostaje bilety z ministerstwa.
Ta propozycja bardzo poprawiła Harry’emu nastrój.
- Taak... Założę się, że Dursleyowie chętnie się mnie pozbędą... zwłaszcza po tym, co zrobiłem ciotce Marge...
Czując się o wiele lepiej, Harry zagrał z nimi kilka partii eksplodującego durnia, a kiedy pojawiła się czarownica z bufetem na kółkach, kupił sobie obfite drugie śniadanie, choć tym razem nie było w nim nic czekoladowego.
Ale dopiero po południu stało się coś, co spowodowało, że naprawdę poczuł się szczęśliwy...
- Harry - powiedziała nagle Hermiona, zerkając przez ramię - co to jest... tam, za oknem?
Harry odwrócił się, by spojrzeć przez okno. Coś małego i szarego to pojawiało się, to znikało za szybą. Wstał, żeby lepiej się przyjrzeć i zobaczył maleńką sówkę, trzymającą w dziobie list, który był dla niej o wiele za duży. Sówka była tak mała, że trzepotała rozpaczliwie skrzydełkami, bo pęd powietrza miotał nią jak piórkiem. Harry szybko otworzył okno, wyciągnął rękę i złapał ją. W dotyku bardzo przypominała puszystego znicza.. Gdy tylko znalazła się w środku, upuściła list na jego miejsce i zaczęła śmigać po przedziale, najwyraźniej zachwycona, że udało się jej wykonać zadanie. Hedwiga kłapnęła parę razy dziobem z pełną godności dezaprobatą. Krzywołap usiadł i śledził sówkę szeroko otwartymi żółtymi ślepiami. Ron, widząc to, szybko ją złapał, żeby zapobiec nowemu nieszczęściu.
Harry chwycił list. Był zaadresowany do niego. Rozerwał kopertę i krzyknął:
- To od Syriusza!
- Co?! - zawołali jednocześnie Ron i Hermiona. - Przeczytaj na głos!
Kochany Harry,
mam nadzieję, że dostaniesz ten list, zanim znajdziesz się w domu ciotki i wuja. Nie wiem, czy są przyzwyczajeni do sowiej poczty.
Ukrywam się razem z Hardodziobem. Nie powiem ci gdzie, na wypadek gdyby ten list dostał się w niepowołane ręce. Miałem trochę wątpliwości co do tej sowy, ale lepszej nie mogłem znaleźć, a sprawiała wrażenie, że bardzo jej zależy na wykonaniu tego zadania.
Jestem pewny, że dementorzy wciąż mnie szukają, ale nie mają żadnych szans na odnalezienie mnie tu, gdzie się ukrywam. Zamierzam wkrótce pokazać się paru mugolom, bardzo daleko od Hogwartu, aby w zamku znieśli te wszystkie środki bezpieczeństwa.
Jest cos, o czym nie zdążyłem ci powiedzieć podczas naszego krótkiego spotkania. To ja przysłałem ci Błyskawicę...
- Ha! - zawołała triumfalnie Hermiona. - Widzisz? Mówiłam wam, że to od niego!
- Tak, ale jej nie zaczarował, prawda? - odezwał się Ron. - Auu!
Maleńka sówka, pohukując ze szczęścia w jego dłoni, uszczypnęła go w palec, co najwyraźniej miało być wyrazem namiętnych uczuć.
Krzywołap zaniósł zamówienie na sowią pocztę. Użyłem twojego nazwiska, ale powiedziałem im, żeby wzięli złoto ze skrytki u Gringotta - skrytka numer siedemset jedenaście, moja własna. Uznaj to za prezent od ojca chrzestnego - za te wszystkie dotychczasowe urodziny.
Chciałbym również cię przeprosić za niespodziewane pojawienie się tej nocy, kiedy uciekłeś z domu wuja. Chciałem wtedy tylko rzucić na ciebie okiem przed podróżą na północ, ale mój widok chyba cię przestraszył.
Załączam również coś, co może ci się przydać w przyszłym roku w Hogwarcie.
Jeśli będziesz mnie potrzebował, przyślij słówko. Twoja sowa mnie znajdzie.
Jeszcze do ciebie napiszę, i to niebawem.
Syriusz
Harry zajrzał niecierpliwie do koperty. Był tam jeszcze jeden kawałek pergaminu. Przeczytał go szybko i nagle poczuł się tak, jakby wypił całą butelkę grzanego piwa kremowego za jednym zamachem.
Ja, Syriusz Black, ojciec chrzestny Harry’ego Pottera, niniejszym udzielam mu pozwolenia na odwiedzanie Hogsmeade w soboty i niedziele.
- To na pewno wystarczy Dumbledore'owi! - zawołał z radością.
Spojrzał jeszcze raz na list od Syriusza.
- Słuchajcie, tu jest jeszcze postscriptum...
Pomyślałem sobie, że może twój przyjaciel Ron chciałby zatrzymać sobie tę sówkę, jako że przeze mnie nie ma już szczura.
Ron wytrzeszczył oczy. Sówka wciąż pohukiwała jak opętana.
- Zatrzymać ją? - powtórzył niepewnie.
Przyjrzał jej się uważnie, a potem, ku wielkiemu zaskoczeniu Harry’ego i Hermiony, podsunął ją Krzywołapowi pod nos do powąchania.
- Jak uważasz? - zapytał kota. - Czy to jest na pewno sowa?
Krzywołap zamruczał przyjaźnie.
- To mi wystarczy - oświadczył uradowany Ron. - Jest moja.
Przez resztę podróży Harry raz po raz odczytywał list od Syriusza. Ściskał go wciąż w dłoni, kiedy on, Ron i Hermiona przeszli przez barierkę peronu numer dziewięć i trzy czwarte. Od razu dostrzegł wuja Vernona. Stał w odpowiedniej odległości od państwa Weasleyów, łypiąc na nich podejrzliwie, a kiedy pani Weasley uścisnęła Harry’ego na powitanie, zrobił minę, jakby potwierdziły się jego najgorsze podejrzenia.
- Zadzwonię do ciebie w sprawie finału mistrzostw! - krzyknął Ron.
Harry pożegnał się z nim i Hermioną, a potem złożył swój kufer i klatkę Hedwigi na wózku i ruszył w kierunku wuja Vernona, który powitał go w zwykły sposób.
- Co to jest? - warknął, patrząc na kopertę, którą Harry wciąż ściskał w ręku. - Jeśli to jeszcze jeden formularz do podpisania, to...
- To nie jest formularz - powiedział Harry. - To list od mojego ojca chrzestnego.
- Ojca chrzestnego? - prychnął wuj Vernon. - Ty nie masz żadnego ojca chrzestnego!
- A właśnie że mam - rzekł z satysfakcją Harry. - Był najlepszym przyjacielem mojego taty i mojej mamy. Został skazany za morderstwo, ale uciekł z więzienia dla czarodziejów i ukrywa się. Ale chce być ze mną w kontakcie... wiedzieć, co się ze mną dzieje... czy jestem szczęśliwy...
I szczerząc zęby na widok przerażenia na twarzy wuja Vernona, ruszył w kierunku wyjścia, pchając przed sobą wózek, na którym Hedwiga robiła trochę hałasu.
Wierzył, że to lato będzie o wiele lepsze od ostatniego.


Rozdział dwudziesty pierwszy - Tajemnica Hermiony

To wstrząsająca sprawa... wstrząsająca... cud, że żadne z nich nie zginęło... W życiu o czymś takim nie słyszałem... niech to dunder świśnie, jakie to szczęście, że pan tam był, Snape...
- Dziękuję, panie ministrze.
- Order Merlina drugiej klasy! Może nawet pierwszej, jak mi się uda...
- Bardzo dziękuję, panie ministrze.
- Ma pan paskudne rozcięcie... To robota Blacka, co?
- Prawdę mówiąc, to robota Pottera, Weasleya i Granger, panie ministrze...
- Nie!
- Black ich omamił, od razu to spostrzegłem. Zaklęcie Confundus, sądząc po ich zachowaniu. Chyba myśleli, że jest niewinny. Nie można ich za to obarczać odpowiedzialnością. Z drugiej strony, ich wmieszanie się w całą sprawę mogło pomóc Blackowi w ucieczce. Najwidoczniej od samego początku uważali, że sami go złapią. Do tej pory wiele im się udawało i obawiam się, że mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie... No i, oczywiście, dyrektor zbyt często pozwalał na wszystko temu Porterowi...
- Ach, Snape... No cóż, to przecież Harry Porter, sam pan rozumie... wszyscy przymykamy oko na jego wybryki...
- A jednak... czy to dobre dla niego, żeby go traktować w wyjątkowy sposób? Ja osobiście traktuję go tak samo jak innych uczniów. A każdy uczeń zostałby zawieszony... przynajmniej zawieszony... gdyby wciągnął swoich kolegów w tak groźną sytuację. Niech pan się zastanowi, panie ministrze: wbrew wszystkim szkolnym przepisom... po tych wszystkich środkach ostrożności zastosowanych przecież dla jego bezpieczeństwa... wymknąć się w nocy, zadawać się z wilkołakiem i mordercą... a mam powody, by sądzić, że odwiedzał też nielegalnie Hogsmeade...
- No, no... Snape... zobaczymy, zobaczymy... niewątpliwie chłopiec popełnił wiele głupstw...
Harry leżał, słuchając tego i zaciskając powieki. Czuł się bardzo słaby i oszołomiony. Słowa zdawały się wędrować bardzo powoli z uszu do mózgu, tak że trudno je było zrozumieć. Członki miał jak z ołowiu, powieki zbyt ciężkie, by je unieść... chciał tylko leżeć, leżeć na tym wygodnym łóżku, leżeć już tak zawsze...
- Najbardziej zdumiewa mnie zachowanie dementorów... Naprawdę pan nie wie, Snape, co spowodowało ich ucieczkę?
- Nie, panie ministrze. Kiedy przyszedłem do siebie, wracali już na swoje posterunki przy bramach...
- Niezwykłe. A jednak Black, Harry... i ta dziewczyna...
- Wszyscy byli nieprzytomni. Oczywiście związałem i zakneblowałem Blacka, wyczarowałem nosze i ściągnąłem ich prosto do zamku.
Zapadła cisza. Mózg Harry’ego pracował teraz nieco szybciej, a wówczas coś zaczęło go nękać w żołądku.
Otworzył oczy.
Wszystko było lekko zamazane. Ktoś musiał mu zdjąć okulary. Leżał w ciemnym skrzydle szpitalnym. Na końcu sali zobaczył odwróconą do niego plecami panią Pomfrey, pochyloną nad łóżkiem. Wytężył wzrok i wydało mu się, że pod jej ramieniem dostrzegł rude włosy Rona.
Przekręcił głowę na poduszce. Na prawo od niego leżała Hermiona. Światło księżyca padało na jej łóżko. Oczy miała otwarte. Wyglądała jak spetryfikowana, ale kiedy zobaczyła, że Harry się przebudził, przyłożyła palec do ust i wskazała na drzwi. Były otwarte, a głosy Korneliusza Knota i Severusa Snape’a dobiegały z korytarza.
Pani Pomfrey podeszła żwawym krokiem do łóżka Harry’ego. Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Niosła największy blok czekolady, jaki widział w życiu. Wyglądał jak mała cegła.
- Ach, obudziłeś się! - powiedziała raźnym głosem. Położyła czekoladę na stoliku obok łóżka i zaczęła rozbijać blok małym młoteczkiem.
- Co z Ronem? - zapytali jednocześnie Harry i Hermiona.
- Przeżyje - odpowiedziała ponuro pani Pomfrey. - A wy... wy zostaniecie tu, póki nie będę zadowolona z waszego stanu... Potter, co ty wyprawiasz?
Harry usiadł, założył okulary i wziął do ręki różdżkę.
- Muszę się zobaczyć z dyrektorem - oświadczył.
- Potter - powiedziała pani Pomfery łagodnym tonem - już wszystko w porządku. Złapali Blacka. Zamknęli go na górze. Lada chwila dementorzy złożą swój pocałunek...
- CO?!
Harry wyskoczył z łóżka, Hermiona zrobiła to samo. Jego okrzyk usłyszano jednak na korytarzu i w następnej sekundzie Knot i Snape wpadli na salę.
- Harry, Harry, co to znaczy?! - zawołał Knot, wyraźnie poruszony. - Powinieneś być w łóżku... Dostał czekolady? - zapytał z lękiem panią Pomfrey.
- Panie ministrze, proszę mnie wysłuchać! - powiedział Harry. - Syriusz Black jest niewinny! Peter Pettigrew udał własną śmierć! Widzieliśmy go! Nie może pan pozwolić dementorom, żeby zrobili to Syriuszowi, on jest...
Ale Knot kręcił głową i uśmiechał się wyrozumiale.
- Harry, Harry, wszystko ci się pomieszało, przeszedłeś ciężkie chwile, połóż się z powrotem, proszę, nie martw się niczym, panujemy nad wszystkim...
- NIEPRAWDA! - ryknął Harry. - ZŁAPALIŚCIE NIEWŁAŚCIWĄ OSOBĘ!
- Panie ministrze, niech pan posłucha - odezwała się Hermiona, która stanęła obok Harry’ego i wpatrywała się żarliwie w twarz Knota. - Ja też go widziałam. To był szczur Rona, on jest animagiem, to znaczy... chodzi mi o Petera Pettigrew, i...
- Sam pan widzi, panie ministrze - powiedział Snape. - Black obojgu pomieszał w głowach... Wiedział, co robi...
- NIKT NAM NIE POMIESZAŁ W GŁOWACH! - wrzasnął Harry.
- Panie ministrze! Panie profesorze! - fuknę łapani Pomfrey ze złością. - Nalegam, żeby panowie natychmiast stąd wyszli. Potter jest moim pacjentem i nie pozwolę go denerwować!
- Nie jestem zdenerwowany, ja tylko próbuję im uzmysłowić, co się naprawdę wydarzyło! - powiedział ze złością Harry. - Gdyby mnie tylko wysłuchali...
Ale pani Pomfrey nagle wepchnęła mu do ust wielki kawał czekolady. Zakrztusił się, a ona skorzystała ze sposobności i wsadziła go z powrotem do łóżka.
- A teraz, bardzo proszę, panie ministrze... Te dzieci wymagają opieki medycznej. Proszę opuścić szpital.
Drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Dumbledore. Harry z trudem przełknął bryłę czekolady i znowu się podniósł.
- Panie profesorze, Syriusz Black...
- Na miłość boską! - krzyknęła pani Pomfrey histerycznym głosem. - Czy to jest szpital, czy może mi się tylko tak wydaje? Panie dyrektorze, muszę stanowczo...
- Wybacz mi, Poppy, ale muszę zamienić słówko z panem Potterem i panną Granger - oświadczył spokojnie Dumbledore. - Właśnie rozmawiałem z Syriuszem Blackiem...
- Założę się, że opowiedział panu tę samą bajeczkę, którą zagnieździł w mózgu Pottera - prychnął Snape.
- Coś o szczurze... i o zmartwychwstaniu Petera Pettigrew...
- Zgadza się, mówił mi o tym - rzekł Dumbledore, przyglądając się bacznie Snape’owi znad swoich okularów-połówek.
- A więc moje słowo już nic nie jest warte? - warknął Snape. - Petera Pettigrew nie było we Wrzeszczącej Chacie i nie widziałem go na błoniach.
- Bo był pan nieprzytomny, panie profesorze! - wtrąciła Hermiona. - Przybył pan za późno, żeby usłyszeć...
- Panno Granger, PROSZĘ LICZYĆ SIĘ ZE SŁOWAMI!
- Spokojnie, Snape - powiedział Knot, wyraźnie przerażony rozwojem wypadków - ta młoda dama wiele przeżyła, musimy brać pod uwagę stan, w jakim się znajduje...
- Chciałbym porozmawiać z Harrym i Hermioną na osobności - oświadczył nagle Dumbledore. - Korneliuszu, Severusie, Poppy... proszę nas zostawić.
- Dyrektorze! - wybełkotała pani Pomfrey. - Oni wymagają opieki medycznej, potrzebują odpoczynku...
- To nie może czekać - przerwał jej Dumbledore.
- Jestem zmuszony nalegać.
Pani Pomfrey ściągnęła wargi, odeszła do swojego gabinetu na końcu sali i zatrzasnęła drzwi.
Knot spojrzał na wielki złoty zegarek, zwisający mu z kamizelki.
- Dementorzy pewnie już przybyli - powiedział.
- Pójdę z nimi pomówić. Dumbledore, spotkamy się na górze.
Otworzył drzwi i przytrzymał je dla Snape’a, ale ten nie ruszył się z miejsca.
- Chyba pan nie wierzy w to wszystko, co opowiada Black? - szepnął, wpatrując się w twarz Dumbledore’a.
- Chcę porozmawiać z Harrym i Hermioną na osobności - powtórzył Dumbledore. Snape zrobił krok w jego stronę.
- Syriusz Black wykazał, że jest zdolny do morderstwa, kiedy miał szesnaście lat. Zapomniał pan o tym, dyrektorze? Zapomniał pan, że kiedyś chciał zabić mnie?
- Mam nadal znakomitą pamięć, Severusie - odpowiedział spokojnie Dumbledore.
Snape obrócił się na pięcie i wyszedł przez drzwi, które Knot wciąż przytrzymywał. Kiedy zamknęły się za nimi, Dumbledore zwrócił się do Harry’ego i Hermiony. Oboje zaczęli mówić jednocześnie.
- Panie profesorze, Black mówi prawdę... widzieliśmy Petera Pettigrew...
- ...on uciekł, kiedy profesor Lupin zamienił się w wilkołaka...
- ...on jest szczurem...
- …jego przednia łapa... to znaczy palec... on go sobie odciął, kiedy...
- ...to Pettigrew zaatakował Rona, nie Syriusz... Ale Dumbledore podniósł rękę, żeby powstrzymać ten potok wyjaśnień.
- Teraz wy musicie mnie wysłuchać i proszę mi nie przerywać, bo czasu mamy niewiele. Nie ma ani cienia dowodu na to, o czym opowiada Black, poza waszym świadectwem... a słowa dwojga trzynastolatków nie przekonają nikogo. Cała ulica widziała, jak Syriusz zamordował Petera Pettigrew. Ja sam potwierdziłem w ministerstwie, że Syriusz był Strażnikiem Tajemnicy Potterów.
- Profesor Lupin może panu powiedzieć... - zaczął Harry, nie mogąc się powstrzymać.
- Profesor Lupin jest teraz w Zakazanym Lesie i nie sądzę, by był w stanie komukolwiek coś powiedzieć. Kiedy odzyska ludzką postać, będzie już za późno, Syriusza spotka coś gorszego od śmierci. Poza tym wilkołaki nie budzą zaufania w naszym społeczeństwie, więc jego świadectwo nie na wiele się zda... a fakt, że on i Syriusz byli kiedyś przyjaciółmi...
- Ale...
- Wysłuchaj mnie, Harry. Jest za późno, nie rozumiesz? Nie dotarło do ciebie, że wersja profesora Snape’a jest o wiele bardziej przekonująca od twojej?
- On nienawidzi Syriusza - powiedziała z rozpaczą Hermiona. - A wszystko przez ten głupi żart...
- Syriusz nie zachowywał się jak niewinny człowiek. Napaść na Grubą Danię... wtargnięcie do Gryffindoru z nożem... bez Pettigrew, żywego czy umarłego, nie mamy szans na podważenie wyroku.
- Ale pan nam wierzy.
- Tak, wierzę wam - odpowiedział cicho Dumbledore. - Nie potrafię jednak zmusić innych, by zrozumieli, jak było naprawdę, nie mam też władzy nad ministrem magii...
Harry wpatrywał się w tę smutną, zatroskaną twarz i czuł się tak, jakby grunt usuwał mu się spod nóg. Od lat przywykł do myśli, że Dumbledore potrafi wszystko. Był pewny, że znajdzie jakieś zdumiewające, cudowne rozwiązanie. A teraz... ich ostatnia nadzieja zawiodła.
- Potrzebujemy więcej czasu - powiedział powoli Dumbledore, a jego bladoniebieskie oczy powędrowały od Harry’ego do Hermiony.
- Ale... - zaczęła Hermiona i nagle jej oczy zrobiły się okrągłe. - OCH!
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie - rzekł Dumbledore bardzo cicho i bardzo wyraźnie. - Syriusz Black jest zamknięty w gabinecie profesora Flitwicka na siódmym piętrze. Trzynaste okno na prawo, licząc od Wieży Zachodniej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dziś w nocy będziecie mogli uratować więcej niż jedno niewinne życie. Ale zapamiętajcie: nikt nie może was zobaczyć. Panna Granger dobrze zna prawo... więc wie, o co toczy się gra... NIKT NIE MOŻE WAS ZOBACZYĆ.
Harry nie miał pojęcia, o co chodzi. Dumbledore odwrócił się, a kiedy doszedł do drzwi, spojrzał na nich przez ramię.
- A teraz zamknę was na klucz. Jest... - zerknął na zegarek - za pięć dwunasta. Panno Granger, trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.
- Powodzenia? - powtórzył Harry, kiedy drzwi zamknęły się za dyrektorem. - Trzy obroty? O czym on mówił? Co mamy zrobić?
Hermiona wyciągnęła spod szaty bardzo długi, misterny złoty łańcuszek, oplatający jej szyję.
- Harry, chodź tutaj - wyszeptała. - Szybko!
Harry podszedł do niej, kompletnie ogłupiały. Wyciągnęła ku niemu łańcuszek. Zobaczył, że zwiesza się z niego maleńka, błyszcząca klepsydra.
- Poczekaj...
Zarzuciła łańcuszek również na jego szyję.
- Gotów? - zapytała, prawie bez tchu.
- Co my robimy? - zdziwił się Harry, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi.
Hermiona obróciła klepsydrę trzy razy.
Ciemna sala szpitalna rozpłynęła się. Harry doznał uczucia, jakby leciał bardzo szybko do tyłu. Migały mu przed oczami jakieś zamazane kształty i barwy, w uszach mu łomotało. Próbował krzyknąć, ale nie usłyszał własnego głosu...
A potem poczuł twardy grunt pod stopami i obraz nagle się wyostrzył. Stał obok Hermiony w opustoszałej sali wejściowej Hogwartu. Na kamienną posadzkę padał z otwartych drzwi strumień złotego słonecznego światła. Spojrzał nieprzytomnie na Hermionę, a cienki łańcuszek wpił mu się w szyję.
- Hermiono, co...
- Szybko! - Hermiona złapała go za rękę i pociągnęła do drzwiczek komórki na miotły, otworzyła je, wepchnęła go między kubełki i mopy, potem sama wcisnęła się do środka i szybko zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Co... jak... Hermiono, co się dzieje?
- Powrót do przeszłości - wyszeptała Hermiona, zdejmując mu z szyi łańcuszek. - Jest o trzy godziny wcześniej...
Harry wymacał w ciemności własną nogę i mocno się uszczypnął. Zabolało, więc uznał, że nie może to być dziwaczny sen.
- Ale...
- Ciiicho! Słuchaj! Ktoś idzie! Myślę... myślę, że to MY!
Przycisnęła ucho do drzwi.
- Kroki... tak, myślę, że to my schodzimy, żeby zobaczyć się z Hagridem!
- Chcesz mi powiedzieć - szepnął Harry - że jesteśmy tutaj, w komórce, i jednocześnie tam?
- Tak - powiedziała Hermiona, wciąż nasłuchując. - Jestem pewna, że to my... tak, idzie troje ludzi... powoli, bo przecież chowamy się razem pod peleryną-niewidką...
Urwała, nadal nasłuchując uważnie.
- Zeszliśmy po zewnętrznych schodach...
Hermiona usiadła na odwróconym do góry dnem kubełku. Harry uznał, że powinien zażądać odpowiedzi na kilka pytań.
- Skąd wytrzasnęłaś tę klepsydrę?
- To jest zmieniacz czasu - szepnęła Hermiona - a dostałam go od profesor McGonagall w pierwszym dniu po powrocie z wakacji. Używałam go przez cały rok, no wiesz, żeby być na tych wszystkich lekcjach. Profesor McGonagall kazała mi przysiąc, że nikomu nie powiem. Musiała napisać mnóstwo listów do Ministerstwa Magii, żebym mogła to mieć. Napisała im, że jestem wzorową uczennicą i że będę tego używać wyłącznie w celach naukowych... to znaczy... żeby uczyć się tych wszystkich przedmiotów naraz... No i tak robiłam, cofałam się w czasie, żeby być na kilku lekcjach rozpoczynających się o tej samej godzinie, rozumiesz? Ale... Harry, ja nie wiem, czego od nas oczekuje Dumbledore. Dlaczego powiedział mi, żeby cofnąć się o trzy godziny? W jaki sposób to może pomóc Syriuszowi?
Harry spojrzał w jej twarz, ukrytą w cieniu.
- Musi być coś, co tu się gdzieś wydarzyło, a on chce, żebyśmy to teraz zmienili - powiedział powoli. - Ale co się wydarzyło? Trzy godziny temu szliśmy do chatki Hagrida...
- To jest teraz... I my właśnie idziemy do chatki Hagrida. Przecież słyszałeś, jak wychodzimy...
Harry zmarszczył czoło. Poczuł się tak, jakby mózg skręcał mu się w próbie koncentracji.
- Dumbledore powiedział... powiedział, że możemy uratować więcej niż jedno niewinne życie... Hermiono, uratujemy Hardodzioba!
- Ale... jak to może pomóc Syriuszowi?
- Dumbledore powiedział... powiedział nam, gdzie jest to okno... okno gabinetu Flitwicka! Gdzie zamknęli Syriusza! Musimy tam polecieć na Hardodziobie i uwolnić Syriusza! Syriusz ucieknie na hipogryfie... obaj uciekną!
Ledwo widział w mroku twarz Hermiony, ale dostrzegł, że jest przerażona.
- Jeśli uda nam się zrobić to tak, żeby nikt nas nie zobaczył, to będzie prawdziwy cud!
- Ale przecież musimy spróbować, prawda? - Harry wyprostował się i przycisnął ucho do drzwi.
- Nic nie słychać, chyba nie ma nikogo... Idziemy... Pchnął drzwi. Sala wejściowa była pusta. Wymknęli się na palcach z komórki i zbiegli po kamiennych schodach. Cienie już się wydłużały, szczyty drzew w Zakazanym Lesie zabarwiła złota poświata.
- Jak ktoś wyjrzy przez okno... - pisnęła Hermiona, oglądając się na ścianę zamku.
- Pobiegniemy - powiedział stanowczo Harry. - Prosto do Zakazanego Lasu, dobrze? Ukryjemy się za jakimś drzewem i będziemy stamtąd wypatrywać...
- Dobra, ale naokoło cieplarni! Musimy trzymać się z dala od frontowych drzwi chatki Hagrida, bo się zobaczymy! Chyba jesteśmy już blisko!
Zastanawiając się wciąż, co Hermiona miała na myśli, Harry puścił się biegiem, Hermiona za nim. Przebiegli przez ogród warzywny do cieplarni, zatrzymali się na chwilę, a potem popędzili dalej, okrążając wierzbę bijącą i kierując się do Zakazanego Lasu...
Bezpieczny w cieniu drzew, Harry odwrócił się; Hermiona przybiegła po chwili, dysząc ciężko.
- Dobra... teraz musimy podkraść się do chatki Hagrida. Tylko uważaj, żeby cię nikt nie zobaczył, Harry...
Ruszyli skrajem lasu, aż zobaczyli front chatki Hagrida. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi. Schowali się szybko za pniem dębu i wyjrzeli zza niego, żeby zobaczyć, co się dzieje. W otwartych drzwiach pojawił się Hagrid, blady i drżący, rozglądając się, kto pukał. I nagle Harry usłyszał własny głos.
- To my. Mamy na sobie pelerynę-niewidkę. Wpuść nas, to ją zdejmiemy.
- Nie powinniście tu przychodzić! - wyszeptał Hagrid, ale cofnął się, a oni weszli do środka. Szybko zamknął drzwi.
- To najdziwaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy - powiedział Harry z przejęciem.
- Podejdźmy trochę bliżej - szepnęła Hermiona. - Musimy się znaleźć bliżej Hardodzioba!
Zaczęli się skradać między drzewami, aż zobaczyli Hardodzioba uwiązanego do płotu wokół grządki z dyniami.
- Teraz? - szepnął Harry.
- Nie! Jak wykradniemy go teraz, ci faceci z komisji pomyślą, że to Hagrid go uwolnił! Musimy poczekać, aż go zobaczą uwiązanego do płotu!
- Będziemy na to mieli tylko sześćdziesiąt sekund - powiedział Harry. Coraz mniej wierzył w powodzenie tej akcji.
W tym momencie z chatki Hagrida dobiegł ich brzęk tłuczonej porcelany.
- To Hagrid rozbił dzbanek z mlekiem - szepnęła Hermiona. - Zaraz znajdę Parszywka...
I rzeczywiście, kilka minut później usłyszeli wrzask Hermiony.
- Hermiono - powiedział nagle Harry - a jakby tak... po prostu wpaść tam, złapać Petera Pettigrew i...
- Nie! Nie rozumiesz? Łamiemy jedno z najważniejszych praw obowiązujących w świecie czarodziejów! Nikomu nie wolno zmieniać czasu! Nikomu! Słyszałeś, co mówił Dumbledore... Jak nas zobaczą...
- Kto nas zobaczy? Tylko my sami i Hagrid!
- Harry, a co byś pomyślał, gdybyś nagle zobaczył samego siebie wpadającego do chatki Hagrida?
- Pomyślałbym, że... że zwariowałem... albo że to jakaś czarna magia...
- No właśnie! W ogóle byś nie rozumiał, co się dzieje, mógłbyś zaatakować samego siebie! Profesor McGonagall opowiadała mi o strasznych rzeczach, jakie się wydarzyły, kiedy czarodzieje eksperymentowali z czasem... Wielu pozabijało swoje przyszłe lub przeszłe ja... właśnie w taki sposób, przez omyłkę!
- W porządku! Tak sobie tylko pomyślałem, nie ma sprawy...
Hermiona szturchnęła go i wskazała w kierunku zamku. Harry wysunął głowę o parę cali, żeby lepiej widzieć frontowe drzwi. Po stopniach wiodących do zamku schodzili Dumbledore, Knot, staruszek z komisji i kat Macnair.
- Zaraz wyjdziemy z chaty! - szepnęła Hermiona.
I rzeczywiście, w chwilę później drzwi chatki się otworzyły i Harry zobaczył samego siebie, Rona i Hermionę wychodzących z Hagridem. Było to niewątpliwie najdziwniejsze uczucie w jego życiu: stał sobie za drzewem na skraju Zakazanego Lasu i patrzył na samego siebie stojącego przy grządce z dyniami w ogródku Hagrida.
- Spokojnie, Dziobku - powiedział Hagrid do hipogryfa. - Spokojnie... - Odwrócił się do Harry’ego, Rona i Hermiony. - Wiejcie. I to migiem.
- Hagridzie, nie możemy...
- Powiemy im, co naprawdę się stało...
- Nie mogą go zabić...
- Zjeżdżajcie mi stąd! - prawie krzyknął Hagrid. - Jeszcze tylko tego brakuje, żebyście wpakowali się w kłopoty!
Harry patrzył, jak Hermiona zarzuca pelerynę-niewidkę na niego i Rona.
- Wiejcie szybko... Nie słuchajcie...
Rozległo się pukanie do drzwi. Hagrid odwrócił się szybko i zniknął w swojej chatce, pozostawiając tylne drzwi otwarte. Harry widział wygniecenia pojawiające się w trawie wokół chatki i słyszał stłumiony tupot nóg. On, Ron i Hermiona uciekli... ale teraz on i Hermiona, ukryci w cieniu drzew, mogli słyszeć przez tylne drzwi, co się dzieje wewnątrz chatki.
- Gdzie jest to zwierzę? - rozległ się twardy głos Macnaira.
- Na... na zewnątrz - wychrypiał Hagrid. Harry szybko cofnął głowę za pień, kiedy w oknie pojawiła się twarz Macnaira. Potem usłyszeli Knota.
- Musimy... ee... odczytać ci oficjalne zarządzenie o egzekucji, Hagridzie. Zrobię to szybko. A potem ty i Macnair złożycie na nim podpisy. Macnair, ty też słuchaj, taka jest procedura...
Twarz Macnaira znikła z okna.
Teraz albo nigdy.
- Poczekaj tu - szepnął Harry do Hermiony. - Ja to zrobię.
Kiedy znów rozległ się głos Knota, Harry wyskoczył zza drzewa, przesadził płot otaczający grządkę z dyniami i podbiegł do Hardodzioba.
- Decyzją Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń hipogryf Hardodziob, zwany dalej skazanym, zostanie uśmiercony szóstego czerwca o zachodzie słońca...
Uważając, żeby nie mrugnąć, Harry raz jeszcze spojrzał w pomarańczowe oko hipogryfa i ukłonił się. Hardodziob opadł na zrogowaciałe kolana, ale po chwili znowu się podniósł. Harry zaczął walczyć ze sznurem, którym hipogryf był przywiązany do płotu.
- ...Wyrok ma być wykonany przez ścięcie, a dokonać tego ma wyznaczony przez komisję kat, Walden Macnair...
- No chodź, Hardodziobie - mruknął Harry. - Chodź, chcemy ci pomóc. Spokojnie... spokojnie...
- ...świadkami są... Hagridzie, podpisz tutaj... Harry z całej siły pociągnął za sznur, ale Hardodziob zaparł się przednimi nogami.
- No, skończmy już z tym - odezwał się z chatki piskliwy głos członka komisji. - Hagridzie, może będzie lepiej, jak zostaniesz tutaj...
- Nie, chcę być z nim... nie zostawię go samego... Rozległy się kroki.
- Hardodziobie, rusz się! - syknął Harry.
Jeszcze raz pociągnął za sznur. Hipogryf ruszył za nim, trzepocząc nerwowo skrzydłami. Byli nadal z dziesięć stóp od krawędzi lasu; gdyby teraz ktoś wyjrzał przez tylne drzwi chatki, z pewnością by ich zobaczył.
- Jedną chwilkę, Macnair, pozwól tu - usłyszał głos Dumbledore’a. - Ty również musisz się podpisać.
Kroki umilkły. Harry uwiesił się na sznurze. Hardodziob kłapnął dziobem i zaczął iść nieco szybciej.
Zza drzewa wyjrzała pobladła twarz Hermiony.
- Harry, szybciej!
Harry wciąż słyszał głos Dumbledore’a dochodzący z chatki. Jeszcze raz szarpnął sznurem. Hardodziob pobiegł lekkim truchtem. Dotarli do drzew...
- Szybko! Szybko! - jęknęła Hermiona, wyskakując zza drzewa, chwytając za linę i ciągnąc ją, żeby zmusić hipogryfa do szybszego biegu. Harry spojrzał przez ramię: już nic nie było widać, nawet ogrodu Hagrida.
- Stój! - szepnął do Hermiony. - Mogą nas usłyszeć...
Drzwi otworzyły się z hukiem. Harry, Hermiona i Hardodziob stanęli bez ruchu; nawet hipogryf zdawał się nasłuchiwać uważnie.
Cisza... a potem...
- Gdzie on jest? - dobiegł ich piskliwy glos członka komisji. - Gdzie jest to zwierzę?
- Było tu przywiązane! - powiedział ze złością kat. - Sam widziałem! O, tutaj!
- To bardzo dziwne - rzekł Dumbledore, a w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia.
- Dziobku! - zawołał ochryple Hagrid.
Rozległ się świst, a potem głuche uderzenie topora. Wyglądało na to, że kat ze złości rąbnął toporem w płot. Najpierw usłyszeli wycie, a potem słowa Hagrida przerywane szlochem:
- Uciekł! Uciekł! A to mi dopiero mały Dziobek, uciekł! Musiał się zerwać! Dziobku, ty mały spryciarzu!
Hardodziob zaczął szarpać sznur, wyrywając się do Hagrida. Harry i Hermiona zaryli się stopami w ziemi, żeby go utrzymać.
- Ktoś go odwiązał! - warknął kat. - Trzeba przeszukać błonia, las...
- Macnair, czy naprawdę sądzisz, że gdyby ktoś rzeczywiście ukradł hipogryfa, to prowadziłby go po ziemi? - zapytał Dumbledore, nadal lekko rozbawionym tonem. - Przeszukaj niebo, jeśli potrafisz... Hagridzie, napiłbym się herbaty. Albo brandy.
- O... o-czywiście, panie profesorze - odrzekł Hagrid takim głosem, jakby miał za chwilę zemdleć ze szczęścia. - Proszę do środka...
Harry i Hermiona nasłuchiwali w napięciu. Usłyszeli kroki, ciche przekleństwo kata, trzaśniecie drzwi, a potem zapadła cisza.
- Co teraz? - zapytał szeptem Harry, rozglądając się niespokojnie.
- Będziemy musieli ukryć się tutaj - powiedziała
Hermiona, która wyglądała na bardzo wstrząśniętą. - Trzeba poczekać, aż wrócą do zamku. Potem znajdziemy moment, aż będzie można bezpiecznie podlecieć na Hardo-dziobie pod okno Syriusza. Tylko... on tam będzie dopiero za parę godzin... och, to się robi coraz trudniejsze...
Spojrzała nerwowo przez ramię w mroczną puszczę. Słońce już zachodziło.
- Trzeba iść - powiedział Harry, myśląc gorączkowo. - Musimy znaleźć takie miejsce, z którego widać wierzbę bijącą, bo inaczej nie będziemy wiedzieli, co się dzieje.
- Dobra - zgodziła się Hermiona, wzmacniając uchwyt na sznurze. - Ale pamiętaj, Harry, nikt nie może nas zobaczyć.
Ruszyli skrajem lasu. Robiło się coraz ciemniej. W końcu ukryli się w kępie drzew - w oddali majaczyła wierzba.
- Jest Ron! - szepnął nagle Harry. Ciemna postać biegła przez błonie, a jej krzyk odbijał się echem od ściany lasu.
- Zostaw go... odczep się od niego... Parszywku, chodź tutaaa...!
I wówczas pojawiły się dwie inne postacie, które zmaterializowały się znikąd. Harry zobaczył samego siebie i Hermionę, biegnących za Ronem. Po chwili Ron rzucił się na ziemię.
- Mam cię! Uciekaj, ty śmierdzący kocurze...
- Jest Syriusz! - mruknął Harry. Spod wierzby wyskoczył wielki czarny pies. Zobaczyli, jak przewraca Harry’ego, chwyta zębami Rona...
- Z zewnątrz to wygląda jeszcze gorzej, nie? - szepnął Harry, obserwując, jak pies wciąga Rona między korzenie. - Auuu... zobacz, ale mnie rąbnęło to drzewo... i ciebie... nie, to jest niesamowite...
Wierzba bijąca trzeszczała i chlastała dolnymi gałęziami; widzieli siebie, miotających się to tu, to tam, żeby dostać się do pnia. A potem drzewo zamarło.
- To Krzywołap nacisnął tę narośl - powiedziała Hermiona.
- A my wchodzimy... Już weszliśmy.
Gdy tylko znikli, drzewo znowu ożyło. W chwilę później gdzieś blisko usłyszeli kroki. Dumbledore, Macnair, Knot i staruszek z komisji wracali do zamku.
- Ledwo zdążyliśmy wejść do tunelu! - powiedziała Hermiona. - Och, gdyby Dumbledore z nami poszedł...
- Tak, ale wtedy poszedłby również Macnair... i Knot. Założę się, że Knot kazałby Macnairowi uśmiercić Syriusza na miejscu.
Patrzyli, jak czterej mężczyźni wspinają się po schodach wiodących do zamku i znikają. Na kilka minut scena opustoszała. A potem...
- Idzie Lupin! - powiedział Harry, kiedy zobaczyli jeszcze jedną postać zbiegającą po kamiennych stopniach i pędzącą ku wierzbie.
Spojrzał na niebo. Chmury całkowicie przysłoniły księżyc.
Lupin podniósł jakąś gałąź i szturchnął nią w pień. Drzewo znieruchomiało, a Lupin zniknął w jamie między korzeniami.
- Och, gdyby tylko Lupin znalazł pelerynę! - szepnął Harry. - Ona tam przecież leży... Odwrócił się do Hermiony.
- Słuchaj, jakbym teraz wyskoczył i porwał ją, Snape by jej nie znalazł i...
- Harry, nikt nie może nas zobaczyć!
- Jak ty to możesz wytrzymać! Siedzieć tutaj i patrzyć, co się stanie! - Zawahał się. - Idę po pelerynę.
- Harry, NIE!
Hermiona złapała go z tyłu za szatę. W ostatniej chwili, bo nagle usłyszeli śpiew. To Hagrid szedł powoli do zaniku, podśpiewując i zataczając się lekko. W ręku miał wielką butlę.
- Widzisz? - szepnęła Hermiona. - Widzisz teraz, co by się stało? Musimy się schować! Hardodziobie, nie!
Na widok Hagrida hipogryf zaczął się znowu szarpać. Harry też złapał mocno sznur, żeby go powstrzymać. Patrzyli, jak Hagrid idzie zakosami po zboczu wzgórza, a potem znika. Hardodziob przestał się wyrywać. Zwiesił smętnie głowę.
Ze dwie minuty później brama zamku znowu się otworzyła i wyszedł Snape, który również pobiegł do wierzby.
Harry zacisnął pięści, kiedy Snape zatrzymał się przy drzewie, rozglądając się dookoła. Podniósł z ziemi pelerynę.
- Nie dotykaj jej swoimi brudnymi łapami - warknął cicho Harry.
- Ciii...
Snape chwycił gałąź, której użył Lupin, szturchnął nią w narośl i nagle zniknął.
- A więc to by było na tyle - powiedziała Hermiona. - Wszyscy jesteśmy tam w środku... a teraz musimy czekać, aż znowu wyjdziemy...
Przywiązała koniec sznura do najbliższego drzewa i usiadła na suchej ziemi, oplatając ramionami kolana.
- Harry, czegoś nie rozumiem... Dlaczego dementorzy nie porwali Syriusza? Pamiętam, jak nadchodzili, a potem chyba zemdlałam... Tylu ich było...
Harry też usiadł. Opowiedział jej, co zobaczył, kiedy najbliższy dementor pochylił się nad nim, sięgając ustami do jego ust: jakieś wielkie srebrzyste zwierzę galopujące przez jezioro. To ono zmusiło dementorów do ucieczki.
Kiedy skończył, Hermiona gapiła się w niego z buzią otwartą ze zdumienia.
- Ale co to było?
- Tylko jedno mogło powstrzymać dementorów i zmusić ich do ucieczki. Prawdziwy patronus. Potężny.
- Ale kto go wyczarował?
Harry milczał. Myślał o osobie, którą zobaczył na drugim brzegu jeziora. Pamiętał, co wtedy pomyślał... kim mogła być... ale jak... w jaki sposób...
- I nie widziałeś, kto to mógł być? Do kogo był podobny? - zapytała Hermiona. - Może to był jeden z nauczycieli?
- Nie. To nie był nauczyciel.
- Ale to musiał być naprawdę potężny czarodziej, jeśli przepędził tych wszystkich dementorów... Mówiłeś, że ten patronus świecił tak mocno... i co, nie oświetlił go? Nic nie widziałeś?
- Taak, widziałem go - odpowiedział powoli Harry. - Ale... może ja to sobie wyobraziłem... no wiesz, umysł miałem zaćmiony... zaraz potem straciłem przytomność...
- Harry, myślisz, że kto to mógł być?
- Myślę... - Harry przełknął ślinę, wiedząc, jak dziwnie zabrzmi to, co zamierzał powiedzieć. - Myślę, że to był mój tata.
Spojrzał na Hermionę i zobaczył, że teraz jej usta są szeroko otwarte. Wpatrywała się w niego z mieszaniną strachu i współczucia.
- Harry, twój tata... no wiesz... przecież on nie żyje...
- Wiem - odpowiedział szybko Harry.
- Myślisz, że zobaczyłeś ducha?
- Nie wiem... nie... nie wyglądał jak duch...
- Ale przecież...
- Może miałem majaki. Ale... to, co widziałem... wyglądało jak on... mam jego zdjęcia...
Hermiona wciąż patrzyła na niego tak, jakby bała się, że zwariował.
- Ja wiem, że to czysty obłęd - powiedział chłodno Harry.
Odwrócił się i spojrzał na hipogryfa, który grzebał dziobem w ziemi, najwyraźniej szukając robaków. Ale tak naprawdę nie patrzył na niego.
Myślał o swoim ojcu i o jego trzech przyjaciołach... Myślał o Lunatyku, Glizdogonie, Łapie i Rogaczu... Czy to możliwe, że wszyscy byli tej nocy na błoniach? Glizdogon pojawił się tego wieczoru, choć wszyscy myśleli, że dawno umarł... Czy to możliwe, by jego ojciec zrobił to samo? A może mu się wydawało? Ta postać była za daleko, żeby ją widzieć wyraźnie... ale jednak wtedy, przez tę jedną chwilę, zanim stracił świadomość, był pewny, że to on...
Liście drzew szumiały cicho. Księżyc to pojawiał się, to znikał za chmurami. Hermiona siedziała z twarzą zwróconą w stronę wierzby, czekając.
I w końcu, po godzinie...
- Zobacz, wychodzimy! - szepnęła Hermiona.
Zerwali się na nogi. Hardodziob podniósł głowę. Zobaczyli Lupina, Rona i Pettigrew wyłażących niezgrabnie z dziury między korzeniami. Potem wyszła Hermiona... następnie wysunął się pogrążony w letargu Snape, unoszący się dziwacznie w powietrzu. Potem Harry i Black. Wszyscy zaczęli iść w stronę zamku.
Harry’emu zabiło mocno serce. Spojrzał na niebo. Za chwilę ta chmura przepłynie i ukaże się księżyc...
- Harry - szepnęła Hermiona, jakby dokładnie wiedziała, o czym on teraz myśli - musimy siedzieć w ukryciu. Nikt nie może nas zobaczyć. Nic nie możemy zrobić...
- Więc mamy pozwolić, żeby Pettigrew znowu uciekł...
- A co, myślisz, że złapiesz szczura w ciemności? - prychnęła Hermiona. - Nic nie możemy zrobić! Wróciliśmy, żeby pomóc Syriuszowi! Tylko po to!
- Dobra. W porządku.
Księżyc wyjrzał zza chmury. Zobaczyli, jak maleńkie postacie, idące przez błonie, zatrzymały się. A potem jakieś zamieszanie...
- Lupin się przemienia - szepnęła Hermiona.
- Hermiono! - powiedział nagle Harry. - Musimy stąd iść!
- Nie możemy, ile razy mam ci powtarzać...
- Nie po to, żeby się wtrącić! Lupin ucieknie do lasu... wpadnie prosto na nas! Hermiona jęknęła cicho.
- Szybko! - Rzuciła się, żeby odwiązać Hardodzioba. - Szybko! Ale dokąd? Gdzie się schowamy? W każdej chwili mogą się pojawić dementorzy...
- Do chatki Hagrida! Teraz nie ma tam nikogo! Szybko...
Pobiegli ile sił w nogach. Hardodziob galopował za nimi. Za plecami słyszeli wycie wilkołaka...
Harry pierwszy dobiegł do drzwi chatki, otworzył je, a Hermiona i Hardodziob wpadli za nim do środka. Pospiesznie zamknął i zaryglował drzwi. Kieł zaczął ujadać.
- Ciicho, Kieł, to my! - zawołała Hermiona, podbiegając do psa i drapiąc go za uszami. - Mało brakowało! - powiedziała do Harry’ego.
- Taak...
Harry patrzył przez okno. Teraz było o wiele trudniej zobaczyć, co się dzieje. Hardodziob sprawiał wrażenie, jakby bardzo się ucieszył z powrotu do chatki Hagrida. Położył się przed kominkiem, zwinął schludnie skrzydła i wyglądał, jakby się szykował do błogiej drzemki.
- Chyba lepiej będzie, jak wyjdę - powiedział powoli Harry. - Stąd zupełnie nie widać, co się dzieje... nie będziemy wiedzieć, kiedy nadejdzie czas...
Hermiona spojrzała na niego podejrzliwie.
- Nie zamierzam się w nic wtrącać - uspokoił ją szybko Harry. - Ale jeśli nie będziemy wiedzieć, co się dzieje, to jak poznamy, że już czas, by uwolnić Syriusza?
- No... dobrze... poczekam tutaj z Hardodziobem... ale Harry, bądź ostrożny... tam jest wilkołak... no i dementorzy...
Harry wyszedł i ostrożnie okrążył chatkę. Z oddali dobiegł skowyt. A więc dementorzy byli już blisko Syriusza... on i Hermiona zaraz ku niemu pobiegną...
Spojrzał w stronę jeziora, czując, jak serce łomocze mu w piersi. Kimkolwiek był ten, kto wyczarował patronusa, za chwilę się pojawi.
Przez moment zawahał się. Nikt nie może was zobaczyć. Ale on przecież nie chce, żeby ktoś go zobaczył. On chce sam zobaczyć... musi wiedzieć...
Pojawili się dementorzy. Wyłaniali się z ciemności ze wszystkich stron, sunąc skrajem jeziora... oddalając się od miejsca, w którym Harry stał, ku przeciwległemu brzegowi... Nie będzie musiał zbliżać się do nich...
Harry zaczął biec. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: ojciec... A jeśli to jest on... jeśli to naprawdę jest on... Musi wiedzieć, musi to sprawdzić...
Jezioro było coraz bliżej, ale nikogo nie dostrzegał. Na drugim brzegu zamajaczyła jakaś srebrna mgiełka... to on sam próbuje wyczarować patronusa...
Na samym skraju jeziora rósł rozłożysty krzak. Harry schował się za nim, wypatrując przez liście. Na drugim brzegu srebrne migotanie nagle zgasło. Ogarnęła go fala straszliwego podniecenia... teraz... w każdej chwili...
- No dalej! - szepnął do siebie, rozglądając się rozpaczliwie. - Gdzie jesteś? Tato, proszę cię...
Ale nikt się nie pojawiał. Harry wystawił głowę, żeby poprzez jezioro spojrzeć na pierścień dementorów. Jeden zrzucił kaptur. Już czas, by pojawił się wybawca... Ale tym razem nie było nikogo...
I nagle zrozumiał. To nie ojca wówczas zobaczył... Zobaczył siebie...
Wyskoczył zza krzaka i wyciągnął różdżkę.
- EKPECTO PATRONUM! - ryknął.
Tym razem z końca różdżki nie wystrzelił bezkształtny obłok srebrzystej mgiełki. Tym razem wystrzeliło z niej oślepiająco srebrzyste zwierzę. Zmrużył oczy, by je zobaczyć. Przypominało konia. Pogalopowało cicho po czarnej powierzchni jeziora. Zniżyło łeb i natarło na dementorów... teraz krążyło wokół ciemnych kształtów na ziemi, a dementorzy pierzchali w popłochu, ginąc w ciemnościach...
Patronus zawrócił. Teraz mknął chyżo przez jezioro z powrotem ku Harry’emu. To nie był koń. Nie był to też jednorożec. To był jeleń. Lśnił tak jasno jak księżyc... wracał do niego...
Zatrzymał się na brzegu. Jego kopyta nie pozostawiały żadnego śladu na miękkiej ziemi. Wpatrywał się w Harry’ego wielkimi srebrnymi oczami. Powoli zniżył rogaty łeb. A Harry zrozumiał...
- Rogacz... - szepnął.
Lecz kiedy wyciągnął drżące ręce do jelenia, ten zniknął.
Harry stał przez chwilę z wyciągniętymi rękami. A potem serce mu podskoczyło, bo usłyszał za sobą tętent kopyt... obrócił się szybko i zobaczył biegnącą ku niemu Hermionę ciągnącą za sobą Hardodzioba.
- Cos ty zrobił? - zapytała wzburzona. - Powiedziałeś, że wychodzisz tylko po to, żeby popatrzeć!
- Właśnie ocaliłem nam życie... - powiedział Harry. - Schowaj się tu... za ten krzak... wszystko ci wyjaśnię. Hermiona wysłuchała jego opowieści z otwartymi ustami.
- Nikt cię nie widział?
- Widział, widział, nie słuchasz tego, co mówię! JA SAM siebie widziałem, ale myślałem, że to mój tata! Wszystko jest w porządku!
- Harry, nie mogę w to uwierzyć... to ty wyczarowałeś patronusa, który przepędził tych wszystkich dementorów? Naprawdę... to jest bardzo, bardzo zaawansowana magia...
- Wiedziałem, że tym razem mi się uda - powiedział Harry - ponieważ już to zrobiłem... Potrafisz to zrozumieć?
- No... nie wiem... Harry, spójrz na Snape’a!
Razem spojrzeli na drugi brzeg. Snape odzyskał przytomność. Wyczarował nosze i złożył na nich nieruchome ciała Harry’ego, Hermiony i Blacka. Czwarte nosze, na których musiał spoczywać Ron, unosiły się już w powietrzu u jego boku. Potem wyciągnął przed siebie różdżkę i ruszył w kierunku zamku, sterując szybującymi w powietrzu noszami.
- Dobra, zbliża się pora - powiedziała Hermiona, patrząc na zegarek. - Mamy około czterdziestu pięciu minut, zanim Dumbledore zamknie drzwi skrzydła szpitalnego. Musimy uwolnić Syriusza i wrócić do łóżek na sali szpitalnej, zanim ktokolwiek zorientuje się, że zniknęliśmy. Czekali, patrząc na odbicia chmur sunące po jeziorze. Liście krzaka szeptały coś w lekkim wietrze. Hardodziob, znudzony, zabrał się do wyszukiwania robaków.
- Myślisz, że on już tam jest? - szepnął Harry, patrząc na zegarek.
Spojrzał na zamek i zaczął liczyć okna na prawo od Wieży Zachodniej.
- Zobacz! - szepnęła Hermiona. - Kto to? Ktoś wychodzi z zamku!
Harry wbił wzrok w ciemność. Przez błonia szedł spiesznie jakiś mężczyzna. Za pasem coś mu połyskiwało.
- To Macnair! - powiedział Harry. - Kat! Idzie po dementorów! Już czas, Hermiono...
Hermiona położyła ręce na grzbiecie Hardodzioba, a Harry ją podsadził. Potem oparł jedną nogę na dolnych gałęziach krzewu i sam wspiął się na grzbiet hipogryfa, siadając przed nią. Przeciągnął sznur pod szyją Hardodzioba i przywiązał go do obroży z drugiej strony, tworząc coś w rodzaju wodzy.
- Gotowa? - szepnął do Hermiony. - Lepiej złap się mnie...
I uderzył piętami w boki hipogryfa.
Hardodziob poszybował w ciemną noc. Harry ściskał kolana, czując pod nimi podnoszenie się i opadanie potężnych skrzydeł. Hermiona obejmowała go mocno w pasie. Słyszał, jak pomrukuje:
- Och, nie... to mi się wcale nie podoba... och, nie... naprawdę... nie...
Harry przynaglił hipogryfa. Szybowali spokojnie ku górnym piętrom zamku. Pociągnął mocno za sznur z lewej strony i Hardodziob skręcił w lewo. Harry liczył okna, które migały obok nich...
- Prrr! - zawołał, z całej siły pociągając za sznur.
Hardodziob zatrzymał się, jeśli tak można powiedzieć, bo co chwila wznosił się i opadał o kilka stóp, bijąc skrzydłami powietrze.
- Jest! - krzyknął Harry zduszonym głosem, patrząc w oświetlone okno.
Przechylił się, wyciągnął rękę i kiedy skrzydła Hardo-dzioba opadły, zastukał mocno w szybę.
Black spojrzał w okno. Był kompletnie zaskoczony. Zerwał się z krzesła, podbiegł do okna i chciał je otworzyć, ale nie zdołał.
- Odsuń się! - zawołała Hermiona i wyciągnęła różdżkę, lewą ręką wciąż trzymając się szaty Harry’ego.
- Alohomora!
Okno otworzyło się z trzaskiem.
- Jak... jak... - wybełkotał Syriusz, gapiąc się na hipogryfa.
- Wyłaź... nie mamy wiele czasu... - powiedział Harry, trzymając mocno Hardodzioba za wysmukłą szyję, aby go uspokoić. - Musisz wyjść przez okno... dementorzy już idą. Macnair po nich poszedł.
Black złapał się ramy okna i wychylił przez nie głowę i barki. Mieli szczęście, że był tak chudy. Kiedy już udało mu się przerzucić jedną nogę przez grzbiet hipogryfa, wciągnął się na niego tuż za Hermiona.
- Dobra, Hardodziobie, teraz w górę! - zawołał
Harry, potrząsając sznurem. - W górę, na wieżę! Wioo!
Hipogryf machnął potężnymi skrzydłami i poszybowali w górę, ku szczytowi Wieży Zachodniej, gdzie wylądował na blankach. Harry i Hermiona natychmiast ześliznęli się z jego grzbietu.
- Syriuszu, musisz uciekać, i to szybko - wydyszał Harry. - W każdej chwili mogą wpaść do gabinetu Flitwicka. Zobaczą, że uciekłeś.
Hardodziob skrobał kopytem po kamiennym licu obmurowania, potrząsając łbem.
- Co się stało z tym drugim chłopcem, Ronem? - zapytał Syriusz z niepokojem.
- Wyjdzie z tego... wciąż jest nieprzytomny, ale pani Pomfrey mówi, że go wyleczy. Szybko... leć! Ale Black wciąż wpatrywał się w Harry’ego.
- Jak mam ci dziękować...
- UCIEKAJ! - krzyknęli jednocześnie Harry i Hermiona.
Black zawrócił hipogryfa, patrząc w ciemne niebo.
- Jeszcze się zobaczymy - powiedział. - Jesteś... jesteś prawdziwym synem swojego ojca, Harry...
Ścisnął obcasami boki Hardodzioba. Harry i Hermiona odskoczyli do tyłu, gdy potężne skrzydła wzniosły się ponownie... Hipogryf poderwał się w powietrze... On i jego jeździec robili się coraz mniejsi i mniejsi... a potem chmura zasłoniła księżyc... i zniknęli.


Rozdział dwudziesty - Pocałunek dementora

Harry jeszcze nigdy nie uczestniczył w tak dziwnym pochodzie. Na przedzie kroczył dumnie Krzywołap, za nim Lupin, Pettigrew i Ron, wyglądający jak zawodnicy ścigający się po trzech w jednym worku. Za nimi szybował profesor Snape, trącając czubkami butów stopnie schodów, utrzymywany w pozycji pionowej za pomocą własnej różdżki, którą niósł Syriusz. Harry i Hermiona zamykali ten dziwaczny pochód.
Wejście do tunelu nie było łatwe, zwłaszcza dla Lupina, Pettigrew i Rona, którzy musieli wcisnąć się razem; Lupin przez cały czas celował różdżką w Petera. Harry widział, jak posuwają się niezdarnie mrocznym tunelem, skuci ze sobą kajdankami. Krzywołap nadal prowadził. Harry szedł tuż za Syriuszem, który sterował Snape’em. Bezwładna głowa Snape’a raz po raz obijała się o niskie sklepienie. Harry miał wrażenie, że Syriusz specjalnie nic nie robi, by temu zapobiec.
- Wiesz, co to oznacza? - zapytał nagle Black Harry’ego, kiedy wlekli się ciasnym tunelem. - Zdemaskowanie Petera Pettigrew?
- Jesteś wolny - odrzekł Harry.
- Tak... Ale jestem też... nie wiem, czy ktoś ci powiedział... jestem twoim ojcem chrzestnym.
- Tak, wiem o tym.
- No więc... twoi rodzice wyznaczyli mnie twoim opiekunem - powiedział sucho Black. - Na wypadek, gdyby coś im się stało...
Harry czekał. Czy Syriusz chciał mu powiedzieć właśnie to, o czym Harry myślał?
- Oczywiście zrozumiem cię, jeśli będziesz chciał nadal zostać ze swoją ciotką i wujem. Ale... no... zastanów się. Bo kiedy zostanę oczyszczony z zarzutów... to jeśli chciałbyś mieć... inny dom...
W żołądku Harry’ego doszło do czegoś w rodzaju eksplozji.
- Co?... Zamieszkać z tobą? - zapytał, niechcący uderzając głową w wystający kawałek skały. - Wyprowadzić się od Dursleyów?
- Nie ma sprawy, przypuszczałem, że nie będziesz chciał - dodał szybko Syriusz. - Rozumiem. Ja tylko sobie pomyślałem...
- Zwariowałeś? - powiedział Harry głosem prawie tak ochrypłym, jak głos Syriusza. - No pewnie, że chcę opuścić dom Dursleyów! A masz jakiś dom? Kiedy mogę się przenieść?
Syriusz spojrzał na niego przez ramię. Głowa Snape’a szorowała po sklepieniu, ale Black zupełnie się tym nie przejmował.
- Chcesz? - zapytał. - Naprawdę?
- No pewnie!
Na wychudłej twarzy Syriusza po raz pierwszy pojawił się prawdziwy uśmiech. Przemiana była uderzająca: jakby spoza maski wynędzniałego włóczęgi wyjrzała nagle osoba o dziesięć lat młodsza. Przez chwilę można w nim było rozpoznać człowieka, który śmiał się na weselu rodziców Harry’ego.
Nie rozmawiali już aż do końca tunelu. Krzywołap wyskoczył pierwszy; musiał nacisnąć łapą narośl na pniu, bo kiedy Lupin, Pettigrew i Ron wygramolili się z jamy, nie słychać było trzasku drapieżnych gałęzi. Syriusz dopilnował, by Snape przedostał się przez dziurę, a potem cofnął się, przepuszczając Harry’ego i Hermionę. W końcu wszyscy znaleźli się na zewnątrz.
Było już ciemno, tylko w oddali jarzyły się oświetlone okna zamku. Ruszyli ku niemu bez słowa. Pettigrew wciąż dyszał chrapliwie i od czasu do czasu pojękiwał i stękał. Harry próbował uspokoić burzę myśli. Miał opuścić dom Dursleyów... Miał zamieszkać z Syriuszem Blackiem, najlepszym przyjacielem swoich rodziców... Był zupełnie oszołomiony. Co będzie, jak powie Dursleyom, że odtąd zamierza mieszkać ze skazańcem, którego widzieli w telewizji?
- Jeden fałszywy krok, Peter - rzekł Lupin ostrzegawczym tonem, celując z boku różdżką w jego pierś.
Szli w milczeniu przez błonia, światła zamku rosły im w oczach. Snape szybował dziwacznie przed Syriuszem; podbródek obijał mu się o pierś. I nagle...
Chmura minęła księżyc. Na ziemi pojawiły się długie cienie. Całą grupę skąpało blade światło.
Snape wpadł na Lupina, Petera i Rona, którzy nagle się zatrzymali. Syriusz zamarł. Wyciągnął rękę, by zatrzymać Harry’ego i Hermionę.
Harry widział sylwetkę Lupina, który na chwilę zesztywniał, a potem zaczął cały dygotać.
- Och... - jęknęła Hermiona. - Nie zażył dzisiaj swojego eliksiru! Może być groźny!
- Uciekajcie - szepnął Syriusz. - Biegiem! Szybko!
Ale Harry nie mógł uciec. Ron był skuty z Peterem i Lupinem. Rzucił się do przodu, ale Syriusz złapał go wpół i odciągnął do tyłu.
- Zostaw to mnie... UCIEKAJCIE!
Rozległo się ohydne warczenie. Głowa Lupina zaczęła się wydłużać. Ramiona zwisły. Gęste włosy wyrastały na twarzy i dłoniach, które zakrzywiły się w zakończone pazurami kły. Kłapnęły długie szczęki wilkołaka. Krzywołap najeżył się cały i cofał powoli na ugiętych łapach...
Stojący obok Harry’ego Syriusz nagle zniknął. On też się przemienił. Olbrzymi pies skoczył do przodu. Wilkołak miotał się i skręcał, aż wyszarpnął łapę z kajdanków. Pies chwycił go za kark i odciągnął od Rona i Pettigrew. Zwarli się, pysk przy pysku, drapiąc wściekle pazurami...
Harry stał, osłupiały z przerażenia, zbyt pochłonięty tą walką, by dostrzec cokolwiek innego. Zaalarmował go dopiero krzyk Hermiony...
Pettigrew rzucił się na ziemię po różdżkę, którą upuścił Lupin. Ron stracił równowagę i upadł. Coś huknęło, rozbłysło światło - i Ron znieruchomiał na trawie. Jeszcze jeden huk - i Krzywołap wyleciał w powietrze, a potem spadł bezwładnie na ziemię.
- Expelliarmus! - krzyknął Harry, celując różdżką w Pettigrew. Różdżka Lupina wystrzeliła w powietrze i zniknęła z pola widzenia. - Nie ruszaj się! - krzyknął Harry, biegnąc ku niemu.
Za późno. Pettigrew zdążył się przemienić. Harry zobaczył łysy ogon szczura śmigający przez pierścień kajdanków zwisający z wyciągniętej ręki Rona i usłyszał cichy tupot łapek wśród trawy.
Wilkołak zawył przeraźliwie i rzucił się do ucieczki. Pomknął do Zakazanego Lasu...
- Syriuszu, on uciekł, Pettigrew zamienił się w szczura! - krzyknął Harry.
Black leżał w trawie, z pyska i karku ciekła mu krew. Na słowa Harry’ego poderwał się jednak i po chwili stłumiony odgłos jego łap zaniknął w ciszy, gdy pognał przez błonie.
Harry i Hermiona podbiegli do Rona.
- Co on mu zrobił? - szepnęła Hermiona. Ron miał przymknięte powieki i otwarte usta. Żył, bo słyszeli jego oddech, ale chyba ich nie rozpoznawał.
- Nie wiem...
Harry rozejrzał się wokoło z rozpaczą. Black i Lupin zniknęli... pozostał tylko Snape, który wciąż unosił się w powietrzu, nieświadomy niczego...
- Musimy iść do zamku po pomoc - powiedział Harry, odgarniając sobie włosy z oczu i próbując zebrać myśli. - Chodź...
Lecz w tej samej chwili z ciemności dobiegł ich żałosny skowyt. Skowyt zranionego psa...
- Syriusz - mruknął Harry, wlepiając oczy w ciemność.
Przeżył chwilę rozpaczliwej rozterki, ale w końcu uznał, że i tak nie może pomóc Ronowi, a sądząc po tym skowycie, Black był w opałach.
Puścił się biegiem, a Hermiona popędziła za nim. Skomlenie dochodziło gdzieś od strony jeziora. Harry, gnając ile sił w nogach, poczuł chłód, nie zdając sobie sprawy z tego, co to oznacza...
Skowyt ucichł nagle. Dobiegli nad brzeg jeziora i zobaczyli dlaczego - Syriusz przemienił się z powrotem w człowieka. Czołgał się na kolanach, trzymając się za głowę.
- Nieee - jęczał. - Nieeee... błagam...
I wtedy Harry ich zobaczył. Co najmniej stu dementorów sunęło ku nim brzegiem jeziora. Znajome lodowate zimno przeniknęło go aż do szpiku kości, mgła zaczęła przesłaniać oczy. Coraz więcej zakapturzonych postaci wyłaniało się z ciemności ze wszystkich stron. Okrążali ich.
- Hermiono, myśl o czymś szczęśliwym! - krzyknął Harry, podnosząc różdżkę i mrugając rozpaczliwie, żeby coś zobaczyć. Potrząsał przy tym głową, by pozbyć się żałosnego jęku, który już w niej narastał...
Zamieszkam ze swoim ojcem chrzestnym. Opuszczę dom Dursleyów.
Zmuszał się do myślenia o Syriuszu i tylko o Syriuszu. Zaczął śpiewać:
- Expecto patronum! Expecto patronum! Black wzdrygnął się gwałtownie, przetoczył na bok i znieruchomiał, blady jak śmierć.
Nic mu nie będzie. Zamieszkam z nim.
- Expecto patronum! Hermiono, pomóż mi! Expecto patronum!
- Expecto... - szepnęła Hermiona. - Expecto... expecto...
Ale nie była już w stanie nic zrobić. Dementorzy zbliżali się ze wszystkich stron, byli już dziesięć stóp od nich. Utworzyli zwarty mur wokół Harry’ego i Hermiony i wciąż się zbliżali...
- EXPECTO PATRONUM! - ryknął Harry, starając się przekrzyczeć wycie w swoich uszach. - EKPECTO PATRONUM!
Wątły strzęp srebrnej mgły wystrzelił z jego różdżki i zawisł przed nim jak opar. W tej samej chwili poczuł, jak Hermiona pada na ziemię. Był teraz sam... zupełnie sam...
- Expecto... expecto patronum...
Harry osunął się na kolana w zimną trawę. Oczy zaszły mu mgłą. Z rozpaczliwym wysiłkiem wygrzebał z pamięci myśl: Syriusz jest niewinny... niewinny... nic nam się nie stanie... będę z nim mieszkał...
- Expecto patronum! - wydyszał.
W nikłym świetle swojego bezkształtnego patronusa zobaczył, że jakiś dementor zatrzymał się tuż przed nim. Nie mógł się przedrzeć przez obłok srebrnej mgły, którą Harry wyczarował. Trupia, oślizgła ręka wysunęła się spod płaszcza, jakby chciał nią odgarnąć patronusa na bok.
- Nie... nie... - szepnął Harry. - On jest niewinny... expecto... expecto patronum...
Czuł, że go obserwują, słyszał ich chrapliwe oddechy, świszczące wokół jak upiorny wiatr. Najbliżej stojący dementor chyba obrał go za cel: uniósł gnijące ręce i odrzucił kaptur.
Tam, gdzie powinny być oczy, była tylko cienka, szara, sparszywiała błona, zarastająca puste oczodoły. Były jednak usta... bezkształtna dziura wciągająca powietrze z chrapliwym świstem.
Strach sparaliżował Harry’ego tak, że nie mógł się poruszyć ani przemówić. Jego patronus zamigotał i znikł.
Oślepiła go biała mgła. Nie może się poddać... expecto patronum... nic nie widać... a tam, w oddali, słychać znajomy krzyk... expecto patronum... Pomacał na oślep i wyczuł rękę Syriusza... Nie zabiorą go, nie pozwoli na to...
Lecz nagle wokół szyi Harry’ego zacisnęła się para silnych, wilgotnych i zimnych rąk. Ciągnęły jego głowę do góry... czuł lodowaty oddech... A więc najpierw chcą pozbyć się jego... Cuchnący oddech... jęk matki w uszach... Umrze, słysząc ten krzyk...
I wtedy wydało mu się, że poprzez mgłę, w której pogrążał się jak w lodowatych odmętach śmierci, ujrzał srebrzyste światło, rozjarzające się coraz mocniej i mocniej... i poczuł, że pada na twarz w trawę... Zbyt słaby, by się poruszyć, śmiertelnie zmęczony i rozdygotany, otworzył oczy. Trawa wokół niego tonęła w oślepiającym blasku. Jęk w uszach urwał się nagle, lodowate zimno przemijało...
Coś odciągało dementorów... Coś krążyło wokół niego, Syriusza i Hermiony... świszczące oddechy cichły. Oddalały się... Napłynęła fala ciepła...
Harry zebrał się w sobie i w rozpaczliwym wysiłku podniósł głowę o parę cali. W srebrzystym blasku jakieś zwierzę galopowało poprzez jezioro. Mrugając, by pozbyć się potu zalewającego mu oczy, Harry wytężył wzrok, chcąc zobaczyć, co to za zwierzę... Było świetliste jak jednorożec. Z najwyższym wysiłkiem skupiając swą gasnącą świadomość, patrzył, jak zwierzę zatrzymuje się na przeciwległym brzegu. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi, jak ktoś je wita... podnosi rękę, by je pogłaskać... ktoś, kto wygląda dziwnie znajomo... ale przecież to nie może... to nie może być...
Harry przestał cokolwiek rozumieć. Przestał myśleć. Poczuł, że opuszczają go resztki sił i uderzył głową w ziemię. Stracił świadomość.


Rozdział dziewiętnasty - Sługa Lorda Voldemorta

Hermiona krzyknęła. Black zerwał się na równe nogi. Harry podskoczył, jakby go poraził silny prąd.
- Znalazłem to pod wierzbą bijącą - powiedział Snape, odrzucając pelerynę, ale wciąż celując różdżką w pierś Lupina. - Bardzo przydatne, Potter, dzięki...
Snape był nieco zadyszany, ale nie mógł ukryć wyrazu triumfu na twarzy. - Pewnie się zastanawiacie, skąd wiedziałem, że was tutaj znajdę? Właśnie odwiedziłem twój gabinet, Lupin. Zapomniałeś o swojej porcji eliksiru, więc chciałem ci przynieść. I dobrze, że to zrobiłem... przynajmniej dla mnie. Na twoim biurku leżała mapa. Wystarczyło rzucić na nią okiem, by dowiedzieć się wszystkiego, co chciałem. Zobaczyłem, jak biegniesz tym przejściem i giniesz za krawędzią mapy.
- Severusie... - zaczął Lupin, ale Snape nie dał mu dokończyć.
- Tyle razy powtarzałem dyrektorowi, że to ty pomagasz swojemu staremu druhowi Blackowi przedostawać się do zamku, a oto mamy tego niezbity dowód. Do głowy mi nie przyszło, że będziesz miał czelność wykorzystać to stare miejsce na kryjówkę...
- Severusie, popełniasz błąd - powiedział Lupin żarliwym tonem. - Nie wiesz wszystkiego... mogę to wyjaśnić... Syriusz wcale nie zamierza zabić Harry’ego...
- W Azkabanie przybędzie dziś dwóch nowych więźniów - rzekł Snape, a oczy zapłonęły mu gorączkowo. - Bardzo jestem ciekaw, jak to przyjmie Dumbledore... Tak był przekonany o twojej nieszkodliwości... No wiesz, Lupin... oswojony wilkołak...
- Ty głupcze - przerwał mu cicho Lupin. - Uważasz, że za chłopięcy wybryk można wsadzać niewinnego człowieka do Azkabanu?
TRZASK! Cienkie, podobne do węży sznurki wystrzeliły z końca różdżki Snape’a i owinęły się wokół ust, nadgarstków i kostek nóg Lupina, który stracił równowagę i upadł na podłogę, nie mogąc się ruszyć. Black ryknął z wściekłości i ruszył na Snape’a, ale ten wycelował różdżkę prosto między jego oczy.
- Daj mi tylko powód - wyszeptał. - Daj mi powód, a zrobię to, przysięgam.
Black zamarł. Trudno było powiedzieć, która twarz wyrażała większą nienawiść.
Harry stał jak sparaliżowany, nie wiedząc, co zrobić ani komu wierzyć. Zerknął na Rona i Hermionę. Ron wyglądał na tak samo oszołomionego jak on i wciąż walczył z wyrywającym mu się Parszywkiem. Natomiast Hermiona zrobiła niepewny krok w stronę Snape’a i powiedziała, z trudem łapiąc oddech:
- Panie profesorze Snape... przecież nie zaszkodziłoby posłuchać, co oni mają do powiedzenia, prawda?
- Granger, grozi wam zawieszenie w prawach ucznia - warknął Snape. - Ty, Potter i Weasley jesteście poza terenem szkoły, w towarzystwie zbiegłego z więzienia mordercy i wilkołaka. Więc choć raz w życiu trzymaj język za zębami, dobrze?
- Ale jeśli... jeśli pan się myli...
- MILCZ, GŁUPIA DZIEWCZYNO! - krzyknął Snape. Wyglądał, jakby nagle dostał ataku szału. - NIE ZABIERAJ GŁOSU NA TEMAT, O KTÓRYM NIE MASZ ZIELONEGO POJĘCIA!
Z końca jego różdżki, nadal wycelowanej w Blacka, wystrzeliło kilka iskier. Hermiona zamilkła.
- Zemsta to bardzo słodka rzecz - szepnął Snape do Blacka. - Och, jak ja marzyłem, żeby być tym, który cię schwyta...
- Znowu padłeś ofiarą dowcipu, Severusie - warknął Black. - Jeśli ten chłopiec - zwrócił głowę w stronę Rona - zaniesie swój ego szczura do zamku, pój de spokój nie...
- Do zamku? - przerwał mu Snape. - Nie sądzę, żebyśmy musieli aż tak się trudzić. Wystarczy, że wezwę dementorów, kiedy wydostaniemy się spod wierzby. Bardzo się ucieszą, jak cię zobaczą, Black... Tak się ucieszą, że cię ucałują...
Z twarzy Blacka zniknął ostatni ślad koloru.
- Musisz... musisz mnie wysłuchać - powiedział ochrypłym głosem. - Ten szczur... spójrz na tego szczura...
Lecz w oczach Snape’a płonęło szaleństwo, jakiego Harry nigdy jeszcze nie widział.
- Dość tego. Idziemy. Wszyscy. - Pstryknął palcami i końce sznurów oplatających Lupina podleciały do jego rąk. - Wilkołaka zaciągnę na sznurze. Może dementorzy jego też zechcą pocałować...
Harry, nie zastanawiając się, co robi, przeszedł trzy kroki i stanął w drzwiach.
- Zejdź mi z drogi, Potter, masz już chyba dość kłopotów - warknął Snape. - Gdybym nie zjawił się tutaj, żeby uratować ci skórę...
- Profesor Lupin mógł mnie zabić ze sto razy w tym roku - powiedział Harry. - Wiele razy byłem z nim sam na sam, bo udzielał mi lekcji obrony przed dementora-mi. Jeśli pomagał Blackowi, to dlaczego wówczas mnie nie wykończył?
- A niby skąd mam wiedzieć, co się dzieje w głowie wilkołaka? - syknął Snape. - Zejdź mi z drogi, Potter.
- JEST PAN ŻAŁOSNY! - krzyknął Harry. - NIE CHCE PAN NAWET ICH WYSŁUCHAĆ, BO ZROBILI Z PANA BALONA W SZKOLE!
- MILCZ! JAK ŚMIESZ MÓWIĆ DO MNIE W TEN SPOSÓB! - wrzasnął Snape, sprawiając wrażenie, jakby zupełnie stracił rozum. - Jaki ojciec, taki syn! Właśnie uratowałem ci życie, powinieneś dziękować mi na kolanach! Miałbyś za swoje, gdyby ten łotr cię zabił! Umarłbyś jak twój ojciec, tak jak on zbyt pewny siebie i zarozumiały, żeby uwierzyć, że możesz się mylić co do Blacka... A teraz zejdź mi z drogi, albo sam cię usunę. ZEJDŹ MI Z DROGI, POTTER!
Harry podjął decyzję w ułamku sekundy. Zanim Snape zdołał zrobić choć jeden krok w jego stronę, podniósł swoją różdżkę.
- Expelliarmus! - krzyknął.
Nie był jedyną osobą, która to zrobiła. Trzasnęło tak, że drzwi zadygotały, Snape uniósł się w powietrze i całym ciałem rąbnął w ścianę, a po chwili osunął się na podłogę. Strumyk krwi spływał mu po czole. Stracił przytomność.
Harry rozejrzał się szybko. Zarówno Ron, jak i Hermiona zdecydowali się na rozbrojenie Snape’a dokładnie w tym samym momencie. Różdżka Snape’a zatoczyła wysoki łuk i wylądowała na łóżku koło Krzywołapa.
- Nie powinieneś tego robić - rzekł Black, patrząc na Harry’ego. - Trzeba było zostawić go mnie...
Harry uniknął jego spojrzenia. Nie był wcale pewny, nawet teraz, czy postąpił słusznie.
- Zaatakowaliśmy nauczyciela... zaatakowaliśmy nauczyciela... - powtarzała Hermiona, patrząc przerażonym wzrokiem na nieruchomego Snape’a. - Och, ale się wpakowaliśmy w kłopoty...
Lupin wił się i szarpał w swoich więzach. Black pochylił się szybko i rozwiązał go. Lupin wyprostował się i zaczął rozcierać sobie ręce w miejscach, gdzie sznury werżnęły się w ciało.
- Dziękuję ci, Harry - powiedział.
- Ale to nie oznacza, że już panu uwierzyłem.
- Więc nadszedł czas, żeby przedstawić ci dowód - odezwał się Black. - Chłopcze, daj mi Petera. No już. Ron ściskał Parszywka przy piersi.
- Odwal się - mruknął. - Chcesz mi powiedzieć, że uciekłeś z Azkabanu tylko po to, żeby dorwać Parszywka? To znaczy... - Spojrzał na Harry’ego i Hermionę, szukając u nich poparcia. - No dobra, załóżmy, że ten Pettigrew mógł się zamienić w szczura... Są miliony szczurów... skąd on wiedział, którego szukać, jeśli tak długo siedział zamknięty w Azkabanie?
- Wiesz co, Syriuszu? To całkiem rozsądne pytanie - powiedział Lupin, odwracając się do Blacka i lekko marszcząc czoło. - Jak się dowiedziałeś, gdzie on jest?
Black wsunął wychudłą, szponiastą dłoń za pazuchę i wyjął kawałek wygniecionego papieru. Rozprostował go, wygładził i wyciągnął rękę, pokazując go pozostałym.
Była to fotografia Rona i jego rodziny, która ukazała się w „Proroku Codziennym” zeszłego lata. Na ramieniu Rona siedział Parszywek.
- Skąd to masz? - zapytał zdumiony Lupin.
- Od Knota. Kiedy w ubiegłym roku przyjechał do Azkabanu na inspekcję, dał mi swoją gazetę. A tam, na pierwszej stronie... na ramieniu tego chłopca... był Peter... poznałem go od razu... Tyle razy widziałem, jak się przemieniał! A pod spodem był podpis... że ten chłopiec idzie do Hogwartu... tam, gdzie Harry...
- Mój Boże - westchnął Lupin, patrząc to na Parszywka, to na fotografię. - Przednia łapa...
- Co z nią? - zapytał Ron wojowniczym tonem.
- Brakuje jednego pazura - rzekł Black.
- Oczywiście - wydyszał Lupin. - To takie proste... takie pomysłowe... Sam sobie odciął?
- Zanim się przemienił - powiedział Black. - Kiedy go osaczyłem, ryknął na całą ulicę, że zdradziłem Lily i Jamesa. A potem, zanim zdążyłem rzucić zaklęcie, wypalił z różdżki, którą trzymał za plecami. Pozabijał wszystkich w promieniu dwudziestu stóp... i umknął do ścieku razem z innymi szczurami...
- Słyszałeś o tym, Ron? - zapytał Lupin. - Słyszałeś, że z całego Petera znaleziono tylko jeden palec?
- To niemożliwe... Parszywek pewnie walczył z jakimś szczurem... przecież jest w mojej rodzinie od dawna, od...
- Od dwunastu lat, tak? - wpadł mu w słowo Lupin. - I nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego żyje tak długo?
- Bo... bo bardzo o niego dbaliśmy!
- Ale teraz za dobrze nie wygląda, co? Domyślam się, że zaczął tracić wagę, odkąd usłyszał, że Syriusz jest na wolności...
- On się boi tego wariata! - zawołał Ron, wskazując podbródkiem Krzywołapa, który nadal leżał na łóżku i mruczał.
To nieprawda, pomyślał nagle Harry... Parszywek wyglądał źle, zanim spotkał Krzywołapa... odkąd Ron wrócił z Egiptu... od ucieczki Blacka...
- Ten kot nie jest wariatem - powiedział ochryple Black. Wyciągnął kościstą rękę i pogłaskał Krzywołapa po puszystej głowie. - To najinteligentniejszy przedstawiciel swojego gatunku, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Od razu rozpoznał Petera. A kiedy zobaczył mnie, poznał, że nie jestem psem, choć nie od razu mi zaufał. W końcu udało mi się z nim porozumieć, wytłumaczyć, na kogo poluję, i odtąd mi pomaga...
- Co to znaczy? - zapytała Hermiona.
- Próbował przynieść mi Petera, ale mu się nie udało... więc ukradł dla mnie hasła do wieży Gryffindoru... O ile go dobrze zrozumiałem, zabrał je z szafki nocnej w sypialni chłopców...
Harry miał wrażenie, że mózg odkształca mu się pod ciężarem tego, co usłyszał. To było absurdalne... a jednak...
- Ale Peter wyczuł, co się dzieje i uciekł... Ten kot... Krzywołap, tak go nazywacie?... powiedział mi, że Peter pozostawił krwawe ślady na pościeli... chyba sam się ugryzł... no cóż, udawanie własnej śmierci już raz podziałało...
Te słowa zapiekły Harry’ego do żywego.
- A dlaczego udał własną śmierć? - zapytał ze złością. - Bo wiedział, że chcesz go zabić, tak jak zabiłeś moich rodziców!
- Nie - powiedział Lupin. - Harry...
- A teraz chcesz go wykończyć!
- Tak, chcę - powiedział Black, patrząc złowrogo na Parszywka.
- Więc powinienem pozwolić Snape’owi pojmać cię i oddać dementorom! - krzyknął Harry.
- Harry - wtrącił szybko Lupin - czy ty nie rozumiesz? Przez cały czas myśleliśmy, że to Syriusz zdradził twoich rodziców, a Peter go wytropił... a tymczasem było zupełnie inaczej, nie rozumiesz? To Peter zdradził twojego ojca i twoją matkę... a Syriusz wytropił Petera...
- TO NIEPRAWDA! - krzyknął Harry. - ON BYŁ ICH STRAŻNIKIEM TAJEMNICY! POWIEDZIAŁ TO, ZANIM PAN SIĘ POJAWIŁ, POWIEDZIAŁ, ŻE ICH ZABIŁ!
Wskazywał na Blacka, który kręcił powoli głową, a w oczach lśniły mu łzy.
- Tak, Harry... jakbym ich zabił - wychrypiał. - Namówiłem Lily i Jamesa, żeby swoim Strażnikiem Tajemnicy uczynili Petera zamiast mnie... Tak, to moja wina, wiem o tym... Tej nocy, kiedy zginęli, chciałem sprawdzić Petera, upewnić się, że jest bezpieczny, ale kiedy przyszedłem do jego kryjówki, już go tam nie było. Ani śladu walki. Coś mnie tknęło. Od razu wyruszyłem do domu twoich rodziców. A kiedy zobaczyłem ich dom... rozwalony... i ich ciała... zrozumiałem, co się stało... co zrobił Peter. Co ja zrobiłem.
Głos mu się załamał. Odwrócił się.
- Dość tego - rzekł Lupin, a w jego głosie zabrzmiała twarda nuta, jakiej Harry nigdy jeszcze nie słyszał. - Jest jeden sposób, żeby udowodnić, co naprawdę się wydarzyło. Ron, daj mi tego szczura.
- A co zamierza pan z nim zrobić, jak go panu dam? - zapytał Ron.
- Zmuszę go do ujawnienia, kim jest. Jeśli jest naprawdę szczurem, nic mu się nie stanie.
Ron zawahał się, a potem wyciągnął rękę z Parszywkiem w stronę Lupina. Lupin wziął go, a Parszywek zaczął rozpaczliwie piszczeć, wić się, wyrywać i wytrzeszczać maleńkie czarne oczka.
- Gotów jesteś, Syriuszu? - zapytał Lupin. Black już wziął z łóżka różdżkę Snape’a. Zbliżył się do Lupina, a jego wilgotne oczy zapłonęły blaskiem.
- Razem? - powiedział cicho.
- Razem - rzekł Lupin, trzymając mocno w jednej ręce Parszywka, a w drugiej różdżkę. - Policzę do trzech. Raz... dwa... TRZY!
Z obu różdżek trysnęło niebieskobiałe światło. Przez chwilę Parszywek zawisł w powietrzu, miotając się dziko... Ron wrzasnął przeraźliwie... szczur upadł na podłogę. Jeszcze raz rozbłysło oślepiające światło, a potem...
Przypominało to film ukazujący w wielkim przyspieszeniu rośniecie drzewa. Tuż nad podłogą wystrzeliła głowa, członki wyrosły jak pędy i po chwili tam, gdzie był Parszywek, stał już mężczyzna, kuląc się ze strachu i nerwowo zaciskając ręce. Krzywołap zaczął prychać i syczeć, zjeżony jak szczotka.
Był to bardzo niski mężczyzna, niewiele wyższy od Harry’ego czy Hermiony. Miał rzadkie, bezbarwne, potargane włosy, a na czubku głowy łysinę. Był jakby zapadnięty w sobie, sflaczały, jakby schudł znacznie w krótkim czasie. Skórę miał szarą, brudnawą jak futerko Parszywka i coś ze szczura czaiło się w jego długim nosie i bardzo małych, wodnistych oczach. Rozejrzał się po wszystkich, oddech miał przyspieszony i płytki. Harry zauważył, że rzucił szybkie spojrzenie na drzwi.
- Cześć, Peter - powiedział Lupin beztroskim tonem, jakby często widywał szczury zamieniające się w dawnych szkolnych przyjaciół. - Kupa lat.
- S-syriusz... R-remus... - Nawet głos miał piskliwy. Znowu spojrzał szybko na drzwi. - Moi przyjaciele... moi starzy przyjaciele...
Black uniósł różdżkę, ale Lupin złapał go za przegub i spojrzał na niego ostrzegawczo, a potem zwrócił się do Petera Pettigrew.
- Ucięliśmy sobie małą pogawędkę, Peter - powiedział beztroskim tonem - na temat tego, co się stało w tę noc, kiedy zginęli Lily i James. Mogłeś nie usłyszeć najlepszych momentów, kiedy miotałeś się po łóżku, piszcząc przeraźliwie...
- Remusie - wyszeptał Pettigrew, a Harry dostrzegł krople potu spływające po jego ziemistej twarzy - chyba mu nie wierzysz, co?... Próbował mnie zabić...
- Tak mówiono - rzekł Lupin, tym razem nieco chłodniejszym tonem. - Chciałbym z tobą wyjaśnić parę drobnych spraw, Peter...
- Chce mnie zabić... po raz drugi! - krzyknął nagle Pettigrew, wskazując na Blacka, a Harry spostrzegł, że zrobił to środkowym palcem, bo wskazującego mu brakowało. - Zabił Lily i Jamesa, a teraz chce zabić mnie... musisz mi pomóc, Remusie...
Black wpatrywał się w niego swoimi przepastnymi oczami; teraz jego twarz do złudzenia przypominała trupią czaszkę.
- Nikt cię nie zabije, dopóki nie ustalimy kilku faktów - powiedział Lupin.
- Co tu jest do ustalenia? - zapiszczał Pettigrew, rozglądając się gorączkowo po pokoju i zatrzymując dłużej wzrok na drzwiach i zabitych oknach. - Wiedziałem, że ucieknie, żeby mnie zabić! Wiedziałem o tym od dawna! Spodziewałem się tego od dwunastu łat!
- Wiedziałeś, że Syriusz ucieknie z Azkabanu? - zdziwił się Lupin, marszcząc brwi. - Choć nikt tego wcześniej nie dokonał?
- Posiadł moce, o jakich reszta nas może tylko marzyć! Nie wierzysz? A jak zdołałby stamtąd uciec, gdyby się nie sprzymierzył z siłami Ciemności? Myślę, że to Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nauczył go paru sztuczek!
Black zaczął się śmiać. Straszny, mrożący krew w żyłach śmiech wypełnił cały pokój.
- Voldemort nauczył mnie sztuczek? - zapytał w końcu.
Pettigrew wzdrygnął się, jakby Black chlasnął go w twarz.
- Co, boisz się samego imienia swojego dawnego pana? Nie dziwię się, Peter. Jego banda nie pała do ciebie miłością, co?
- Nie wiem... o co ci chodzi, Syriuszu... - mruknął Pettigrew, oddychając jeszcze szybciej. Twarz lśniła mu od potu.
- Nie przede mną ukrywałeś się przez dwanaście lat. Ukrywałeś się przed starymi poplecznikami Voldemorta. Dowiedziałem się różnych rzeczy w Azkabanie, Peter... Oni wszyscy myślą, że umarłeś, bo inaczej musiałbyś przed nimi odpowiedzieć... Różne rzeczy wykrzykiwali przez sen. Wynikałoby z tego, że sprytny oszust ich przechytrzył. Voldemort dotarł do Potterów dzięki twojej informacji... i Voldemorta spotkała tam klęska. I nie wszyscy jego zwolennicy skończyli w Azkabanie, prawda? Nadal są wśród nas, chcą zyskać na czasie, udają, że zrozumieli swoje błędy... Jeśli się dowiedzą, że ty wciąż żyjesz, Peter...
- Nie wiem... o czym mówisz... - powtórzył Pettigrew, jeszcze bardziej piskliwym głosem. Otarł twarz rękawem i spojrzał na Lupina. - Chyba w to nie wierzysz... to czyste szaleństwo...
- Muszę dodać, Peter, że trudno mi pojąć, dlaczego niewinny człowiek godzi się na to, by przez dwanaście lat być szczurem - powiedział spokojnie Lupin.
- Niewinny, ale przerażony! - zapiszczał Pettigrew. - Jeśli zwolennicy Voldemorta przysięgli mi zemstę, to dlatego, że dzięki mnie jeden z ich najlepszych ludzi trafił do Azkabanu... jego szpieg, Syriusz Black!
Na twarzy Blacka pojawił się grymas wściekłości.
- Jak śmiesz! - warknął, a jego głos przypomniał nagle Harry’emu warczenie czarnego psa, w którego zmieniał się Black. - Ja szpiegiem Voldemorta? A niby kiedy miałbym szpiegować ludzi o wiele ode mnie potężniejszych? Ale ty, Peter... Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie przejrzałem cię od samego początku. To ty byłeś szpiegiem. Zawsze lubiłeś przebywać w towarzystwie silniejszych od siebie, zawsze szukałeś w nich oparcia... Kiedyś byliśmy nimi my trzej... ja, Remus... i James...
Pettigrew ponownie otarł sobie pot z twarzy; teraz z trudem łapał oddech.
- Ja szpiegiem?... Chyba oszalałeś... Ja nigdy... Jak możesz coś takiego mówić...
- Lily i James uczynili cię swoim Strażnikiem Tajemnicy tylko dlatego, że ja ich do tego namówiłem - syknął Black tak jadowicie, że Pettigrew cofnął się o krok. - Myślałem, że to doskonały plan... że Voldemort mnie będzie szukał, a nie ciebie, bo nigdy mu nie przyjdzie do głowy, że mogliby wybrać na swojego tajnego powiernika takiego słabeusza... takie beztalencie jak ty... To musiała być najwspanialsza chwila w twoim żałosnym życiu, kiedy powiedziałeś Voldemortowi, że możesz mu wydać Potterów.
Pettigrew mruczał coś pod nosem niezbyt przytomnie. Harry dosłyszał słowa: „naciągane” i „wariactwo”, ale jego uwagę bardziej przykuwała szara twarz Petera i jego ukradkowe spojrzenia, rzucane w stronę okien i drzwi.
- Panie profesorze... - odezwała się nieśmiało Hermiona. - Czy... czy mogę coś powiedzieć?
- Oczywiście, Hermiono - odpowiedział uprzejmie Lupin.
- No bo... Parszywek... to znaczy... ten... ten człowiek... przez trzy lata spał w dormitorium Harry’ego. Gdyby pracował dla Sami-Wiecie-Kogo, to dlaczego nigdy nie próbował zrobić Harry’emu krzywdy?
- Właśnie! - ucieszył się Pettigrew, wskazując na Hermionę swoją okaleczoną ręką. - Dziękuję ci! Widzisz, Remusie? Przy mnie Harry’emu włos nie spadł z głowy! Bo niby dlaczego miałbym zrobić mu krzywdę?
- Powiem ci dlaczego - rzekł Black. - Dlatego, że nigdy nie zrobiłeś dla nikogo niczego, jeśli nie widziałeś w tym swojej korzyści. Voldemort ukrywa się od dwunastu lat, mówią, że jest półżywy. Nie chciałeś dokonać mordu pod nosem Albusa Dumbledore’a dla jakiegoś wraka czarodzieja, który utracił swą moc, prawda? Chciałeś mieć pewność, że nadal jest najsilniejszym graczem na boisku, zanim byś do niego wrócił, prawda? Bo niby dlaczego znalazłeś sobie rodzinę czarodziejów, żeby cię przyjęła pod swój dach? Chciałeś wiedzieć, co w trawie piszczy, tak, Peter? Mieć wgląd we wszystko, co się dzieje, czy nie tak? Na wypadek, gdyby twój dawny protektor odzyskał moc, bo wtedy chętnie byś się do niego przyłączył...
Pettigrew kilka razy otwierał usta i ponownie je zamykał. Sprawiał wrażenie, jakby stracił mowę.
- Ee... panie Black... Syriuszu... - odezwała się nieśmiało Hermiona.
Black aż podskoczył, słysząc te słowa, i spojrzał na Hermionę tak, jakby już dawno zapomniał, że można się do niego zwracać w tak uprzejmy sposób.
- Proszę mi wybaczyć... ale jak... jak ci się udało uciec z Azkabanu, skoro twierdzisz, że nie korzystałeś z czarnej magii?
- Dziękuję ci! - wydyszał Pettigrew, kiwając gorliwie głową. - Właśnie! Dokładnie to, co chciałem...
Ale Lupin uciszył go jednym spojrzeniem. Black zmarszczył lekko czoło i spojrzał ponuro na Hermionę, jakby rozważał jej pytanie.
- Nie wiem, jak tego dokonałem - powiedział powoli. - Myślę, że jedynym powodem, dla którego nie oszalałem, była moja niewinność. Wiedziałem, że jestem niewinny. To nie była szczęśliwa myśl, więc dementorzy nie mogli mnie jej pozbawić... nie mogli jej wyssać... utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach. Dzięki temu nie zapomniałem, kim jestem. Więc kiedy to wszystko stało się... nie do zniesienia... zdołałem się w celi przemienić... w psa. Dementorzy nie widzą... - Przełknął ślinę. - Wyczuwają ludzi po ich emocjach, którymi się żywią... Wyczuwali, że moje uczucia stały się mniej... mniej ludzkie, mniej złożone, kiedy stałem się psem... ale na pewno pomyśleli, że tracę rozum jak wszyscy, którzy tam się znaleźli, więc nie zwracali na to uwagi. Byłem jednak słaby, bardzo słaby i nie miałem nadziei na wyrwanie się stamtąd bez różdżki...
I wtedy zobaczyłem Petera na tej fotografii... i zrozumiałem, że on przez cały czas jest w Hogwarcie z Harrym... i ma idealne warunki do działania, jeśli tylko usłyszy, że siły Ciemności odzyskują swą moc...
Pettigrew potrząsał głową, otwierając i zamykając usta, ale wciąż, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w Blacka.
- ...gotów uderzyć, gdy tylko się upewni, że ma sprzymierzeńców... żeby przynieść im w darze ostatniego Pottera. Bo gdy to zrobi, kto ośmieli się powiedzieć, że zdradził Lorda Voldemorta? Powitają go ze wszystkimi honorami... Więc sami widzicie, że musiałem coś zrobić. Tylko ja wiedziałem, że Peter wciąż żyje...
Harry przypomniał sobie, co pan Weasley powiedział swojej żonie. „Strażnicy mówią, że bredzi przez sen... zawsze te same słowa... On jest w Hogwarcie...”
- Czułem się, jakby ktoś zapalił ogień w mojej głowie, a dementorzy nie mogli go ugasić... To nie było miłe uczucie... to była obsesja... ale dawała mi siłę, rozjaśniała umysł. Tak więc pewnego wieczoru, gdy otworzyli drzwi celi, żeby mi dać jedzenie, wyśliznąłem się jako pies... Było im o wiele trudniej wyczuć zwierzęce emocje. Byłem chudy, chudziutki, zdołałem się przecisnąć przez kraty... przepłynąłem na ląd... powędrowałem na północ i wśliznąłem się na błonia Hogwartu jako pies... Od tego czasu żyłem w Zakazanym Lesie... wymykałem się tylko, żeby popatrzeć na quidditcha... Latasz na miotle tak dobrze, jak twój ojciec, Harry...
Spojrzał na Harry’ego, który tym razem nie odwrócił wzroku.
- Uwierzcie mi - wychrypiał Black. - Uwierzcie. Nigdy nie zdradziłem Jamesa i Lily. Wolałbym umrzeć, niż ich zdradzić.
I w końcu Harry mu uwierzył. Gardło miał tak ściśnięte, że tylko skinął głową.
- Nie!
Pettigrew padł na kolana, jakby kiwnięcie głową Harry’ego było dla niego wyrokiem śmierci. Powlókł się na kolanach do Blacka, ze złożonymi rękami, jakby się modlił.
- Syriuszu... to ja... Peter... twój przyjaciel... przecież nie możesz....
Black odtrącił go nogą.
- I tak szatę mam już dość brudną, nie musisz mnie dotykać - powiedział.
- Remusie! - jęknął Pettigrew, odwracając się do Lupina i wijąc się przed nim błagalnie. - Chyba w to nie wierzysz... Czy Syriusz nie powiedziałby ci, że zmienili plan?
- Nie, gdyby myślał, że to ja jestem szpiegiem, Peterze - odrzekł Lupin. - Dlatego mi nie powiedzieliście, prawda, Syriuszu?
- Przebacz mi, Remusie - powiedział Black.
- Ależ przebaczam ci, Łapo, stary druhu - rzekł Lupin, podwijając rękawy. - A ty przebaczysz mi w zamian, iż uwierzyłem, że to ty jesteś szpiegiem?
- Oczywiście - powiedział Black, a na jego wychudłej twarzy pojawił się cień uśmiechu. On też zaczął podwijać rękawy. - Zabijemy go razem?
- Tak - zgodził się ponuro Lupin.
- Nie zrobicie tego... nie zrobicie... - wydyszał Pettigrew i podczołgał się do Rona.
- Ron... czy nie byłem twoim przyjacielem... twoim ulubionym zwierzątkiem? Nie pozwolisz, żeby mnie zabili, prawda? Jesteś po mojej stronie, tak?
Ale Ron wpatrywał się w niego z głębokim obrzydzeniem.
- A ja ci pozwoliłem spać w moim łóżku!
- Dobry chłopiec... dobry pan... - popiskiwał Pettigrew - nie pozwolisz im... byłem twoim szczurkiem... twoim zwierzątkiem...
- Jeśli byłeś lepszym szczurem niż człowiekiem, to nie masz się czym chwalić, Peter - powiedział Black ochrypłym głosem.
Ron, coraz bledszy z bólu, odsunął złamaną nogę z zasięgu rąk Pettigrew, który obrócił się na kolanach, powlókł do Hermiony i chwycił brzeg jej szaty.
- Dobra dziewczynko... mądra dziewczynko... nie pozwól im... pomóż mi...
Hermiona wyrwała szatę z jego ręki i cofnęła się aż pod ścianę z przerażoną miną. Pettigrew, wciąż na kolanach, dygotał na całym ciele. Teraz zwrócił się do Harry’ego.
- Harry... Harry... taki jesteś podobny do swojego ojca... taki podobny...
- JAK ŚMIESZ ODZYWAĆ SIĘ DO HARRY’EGO? - ryknął Black. - JAK ŚMIESZ SPOJRZEĆ MU W OCZY? JAK ŚMIESZ WSPOMINAĆ PRZY NIM JAMESA?
- Harry... - wyszeptał Pettigrew, idąc ku niemu z wyciągniętymi rękami. - Harry, James nie pragnąłby mojej śmierci... James by zrozumiał... ulitowałby się nade mną...
Black i Lupin podeszli do niego szybko, schwycili za ramiona i cisnęli z powrotem na podłogę. Siedział tam, drżąc ze strachu i wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczami.
- Sprzedałeś Lily i Jamesa Voldemortowi - rzekł Black, który również cały się trząsł. - Zaprzeczysz temu?
Pettigrew zalał się łzami. Trudno było na to patrzeć: wyglądał jak wyrośnięte, łysiejące niemowlę, czołgające się po podłodze.
- Syriuszu, Syriuszu, co mogłem na to poradzić? Czarny Pan... ty nie masz pojęcia... miał broń, której nie potrafisz sobie nawet wyobrazić... Bałem się, Syriuszu, nigdy nie byłem tak odważny jak ty, Remus czy James. Nie chciałem tego... Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zmusił mnie...
- NIE KŁAM! - krzyknął Black. - PRZEKAZYWAŁEŚ MU INFORMACJE PRZEZ CAŁY ROK, ZANIM LILY I JAMES ZGINĘLI! BYŁEŚ JEGO SZPIEGIEM!
- On... on wszędzie zwyciężał... wszyscy mu ulegali! Co by to dało, gdybym ja mu odmówił?
- A co miało dać zwycięstwo nad najpodlejszym czarnoksiężnikiem świata? - zapytał Black, kipiąc z wściekłości. - Miało ocalić życie niewinnych ludzi, Peter!
- Nic nie rozumiesz! - zaskomlał Pettigrew. - Przecież on by mnie zabił!
- WIĘC POWINIENEŚ UMRZEĆ! LEPIEJ UMRZEĆ, NIŻ ZDRADZIĆ SWOICH PRZYJACIÓŁ! MY BYŚMY TO SAMO ZROBILI DLA CIEBIE!
Black i Lupin stali ramię w ramię z podniesionymi różdżkami.
- Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć - powiedział cicho Lupin. - Trzeba było pomyśleć, że jeśli nie zabije cię Voldemort, to zginiesz z naszych rąk. Zegnaj, Peter.
Hermiona zakryła twarz dłońmi i odwróciła się do ściany.
- NIE! - krzyknął Harry. Podbiegł do Petera Pettigrew i zasłonił go własnym ciałem. - Nie możecie go zabić. Nie możecie.
Black i Lupin wytrzeszczyli na niego oczy.
- Harry, ten nędzny robak spowodował, że nie masz rodziców - warknął Black. - Ta kupa łajna patrzyłaby na twoją śmierć bez zmrużenia oka. Słyszałeś go. Jego własna śmierdząca skóra droższa mu była od całej twojej rodziny.
- Wiem - wydyszał Harry. - Zaprowadzimy go do zamku. Oddamy go w ręce dementorów. Niech go wsadzą do Azkabanu... tylko go nie zabijajcie.
- Harry! - wyszeptał Pettigrew, obejmując jego kolana. - Ty... dziękuję ci... nie zasłużyłem na to... dzięki...
- Odejdź - warknął Harry, odtrącając go ze wstrętem. - Nie robię tego dla ciebie. Robię to, bo uważam, że mój tata nie chciałby, aby jego najlepsi przyjaciele zostali mordercami... przez ciebie.
Wszyscy zamarli, tylko Pettigrew złapał się za pierś, z trudem łapiąc powietrze. Black i Lupin patrzyli na siebie. A potem jednocześnie opuścili różdżki.
- Jesteś jedyną osobą, która ma prawo o tym decydować - powiedział Black. - Ale zastanów się... pomyśl, co on zrobił.
- Mogą go zamknąć w Azkabanie - powtórzył Harry. - Jeśli ktokolwiek zasłużył na to, by tam się znaleźć, to właśnie on...
Pettigrew dyszał głośno za jego plecami.
- A więc dobrze - rzekł Lupin. - Odsuń się, Harry. Harry zawahał się.
- Chcę go związać - wyjaśnił Lupin. - To wszystko, przysięgam.
Harry odszedł na bok. Tym razem z różdżki Lupina wystrzeliły cienkie sznurki i w następnej chwili Pettigrew wił się na podłodze, związany i zakneblowany.
- Jeśli się przemienisz, Peter - ostrzegł go Black, celując w niego swoją różdżką - zabijemy cię. Zgadzasz się, Harry?
Harry spojrzał na żałosną postać na podłodze i kiwną} głową, tak, żeby Pettigrew to widział.
- No dobrze - powiedział Lupin rzeczowym tonem. - Ron, nie potrafię nastawiać kości tak jak pani Pomfrey, więc myślę, że najlepiej będzie, jak unieruchomię ci nogę, zanim dotrzesz do skrzydła szpitalnego.
Podszedł do Rona, pochylił się, stuknął różdżką w jego nogę i mruknął:
- Ferula.
Natychmiast bandaże oplotły nogę, mocując ją ciasno do deseczki. Lupin pomógł mu wstać; Ron oparł się na złamanej nodze i nawet się nie skrzywił.
- O, teraz jest o wiele lepiej - powiedział. - Dzięki.
- A co z profesorem Snape’em? - zapytała cicho Hermiona, patrząc na rozciągniętą na podłodze postać profesora.
- To nic poważnego - odrzekł Lupin, pochylając się nad nim i badając mu puls. - Daliście się po prostu trochę ponieść emocjom... Ale nadal nie odzyskał przytomności. Ee... może będzie najlepiej nie cucić go, zanim nie wrócimy bezpiecznie do zamku. Możemy go tam zabrać w inny sposób... Mobilicorpus - mruknął.
Snape znalazł się nagle w pozycji stojącej, jakby jakieś niewidzialne sznurki pociągnęły go za przeguby, szyję i kolana. Głowa nadal zwieszała mu się bezwładnie, jak groteskowej szmacianej lalce. Zawisł kilka cali nad podłogą. Lupin chwycił pelerynę-niewidkę, złożył ją i wsunął do kieszeni.
- Trzeba go przykuć do dwóch z nas - powiedział Black, trącając Pettigrew stopą. - Dla pewności.
- Do mnie - rzekł Lupin.
- I do mnie - powiedział Ron mściwym tonem.
Black wyczarował dwie pary ciężkich kajdanek. Postawiono Pettigrew na nogach, przykuwając mu lewą rękę do prawej ręki Lupina, a prawą do lewej ręki Rona. Ron miał zawziętą minę. Wyglądało na to, że kiedy się dowiedział, kim jest naprawdę Parszywek, poczuł się osobiście obrażony. Krzywołap zeskoczył lekko z łóżka i pierwszy wybiegł z pokoju, z beztrosko sterczącym ogonem przypominającym szczotkę do butelek.