czwartek, 30 czerwca 2016

Rozdział piąty - Dementor

Następnego ranka Harry’ego obudził Tom ze swoim zwykłym bezzębnym uśmiechem na twarzy i kubkiem herbaty na tacy. Harry ubrał się i właśnie tłumaczył markotnej Hedwidze, że trzeba wrócić do klatki, kiedy do pokoju wpadł Ron, wciągając w biegu koszulkę. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
- Im szybciej znajdziemy się w pociągu, tym lepiej - powiedział. - W Hogwarcie Percy w końcu się ode mnie odczepi. Teraz oskarża mnie, że oblałem herbatą fotografię Penelopy Clearwater. No, wiesz - zrobił złośliwą minę - jego dziewczyny. Schowała się za ramką, bo cały nos ma w plamach...
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął Harry, ale urwał, bo wbiegli Fred i George, żeby pogratulować Ronowi doprowadzenia Percy’ego do szału.
Zeszli razem na śniadanie. Pan Weasley czytał ze zmarszczonymi brwiami pierwszą stronę „Proroka Codziennego”, a pani Weasley opowiadała Hermionie i Ginny o napoju miłosnym, który sporządziła jako młoda dziewczyna. Wszystkie trzy chichotały.
- Co chciałeś mi powiedzieć? - zapytał Ron Harry’ego, kiedy usiedli przy stole.
- Później - mruknął Harry w chwili, gdy wpadł Percy.
W wyjazdowym rozgardiaszu Harry nie miał okazji, by porozmawiać z Ronem czy Hermioną; wszyscy byli zbyt zajęci znoszeniem ciężkich kufrów po wąskich schodach Dziurawego Kotła i ustawianiem ich jeden na drugim koło drzwi. Na szczycie spoczęły klatki z Hedwigą i Hermesem, puchaczem Percy’ego. Obok kufrów stał niewielki wiklinowy koszyk, który głośno prychał i syczał.
- Nie denerwuj się, Krzywołapku - uspakajała swego kota Hermioną. - Wypuszczę cię w pociągu.
- O, nie, tego nie zrobisz! - warknął Ron. - Zapomniałaś o biednym Parszywku?
Wskazał na swoją pierś, gdzie spore wybrzuszenie zdradzało kryjówkę śpiącego szczura.
Pan Weasley, który czekał na ulicy na samochody z ministerstwa, wetknął głowę do środka.
- Już są - powiedział. - Harry, idziemy.
Powiódł Harry’ego przez chodnik ku pierwszemu ze staroświeckich, ciemnozielonych samochodów; obaj kierowcy, tajemniczo wyglądający czarodzieje ubrani w szmaragdowe, aksamitne garnitury, rozglądali się czujnie dokoła.
- Właź, Harry - powiedział pan Weasley, rzucając nerwowe spojrzenie w górę i w dół ulicy.
Harry usiadł z tyłu, a wkrótce do tego samego samochodu wsiedli Ron, Hermioną i - ku rozpaczy Rona - Percy.
W porównaniu z podróżą Błędnym Rycerzem jazda na King’s Cross była dość nudna. Samochody Ministerstwa
Magii wyglądały całkiem zwyczajnie, choć Harry zauważył, że bez trudu wciskają się w najmniejsze luki między samochodami, czego nowy służbowy samochód wuja Vernona z pewnością nie mógłby dokonać. Na dworzec King’s Cross zajechali na dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu. Kierowcy znaleźli im wózki, wyładowali kufry, zasalutowali panu Weasleyowi, dotykając rond kapeluszy, i odjechali. Obydwa samochody w przedziwny sposób znalazły się natychmiast na czele nieruchomego sznura pojazdów, tuż przed światłami na skrzyżowaniu.
Przez cały czas pan Weasley trzymał Harry’ego za łokieć.
- No dobrze - rzekł, kiedy znaleźli się na dworcu. - Idźmy parami, bo jest nas dużo. Ja pójdę pierwszy z Harrym.
I ruszył ku barierce między peronem dziewiątym i dziesiątym, pchając wózek Harry’ego, najwyraźniej zafascynowany widokiem pociągu InterCity 125, który właśnie wjechał na peron dziewiąty. Potem spojrzał znacząco na Harry’ego i oparł się, niby przypadkowo, o barierkę. Harry zrobił to samo.
Metal ustąpił i natychmiast obaj wpadli na peron numer dziewięć i trzy czwarte, przy którym stał już ekspres do Hogwartu. Z czerwonej lokomotywy buchały kłęby dymu, który zasnuwał peron pełny czarownic i czarodziejów odprowadzających swoje dzieci.
Tuż za Harrym pojawili się nagle Percy i Ginny. Oboje dyszeli; zapewne pokonali barierkę w pełnym biegu.
- Ach, jest Penelopa! - powiedział Percy, przygładzając włosy i oblewając się rumieńcem.
Ginny napotkała wzrok Harry’ego i oboje odwrócili się, żeby ukryć śmiech, kiedy Percy pomaszerował ku dziewczynie z długimi, kręconymi włosami, a kroczył z piersią wypiętą jak kogut, żeby już z daleka zobaczyła jego srebrną odznakę. Wkrótce dołączyli do nich pozostali Weasleyowie i Hermiona. Harry i Ron ruszyli wzdłuż zatłoczonych przedziałów i na samym końcu znaleźli dość pusty jeszcze wagon. Wtaszczyli kufry, umieścili Hedwigę i Krzywołapa na półce na bagaże i wyszli na peron, żeby się pożegnać z państwem Weasleyami.
Pani Weasley obcałowała swoje dzieci i Hermionę, a potem przytuliła do piersi Harry’ego. Trochę się zmieszał, ale zrobiło mu się bardzo przyjemnie.
- Będziesz na siebie uważał, Harry, prawda? - zapytała, a oczy jej dziwnie pojaśniały. Potem otworzyła swoją ogromną torbę i powiedziała: - Zrobiłam wszystkim kanapki... Masz, Ron... nie, nie są z peklowaną wołowiną... Fred! Gdzie jest Fred? O, jesteś, kochanie...
- Harry - rzekł cicho pan Weasley - chodź tutaj na chwilę.
Wskazał głową filar i Harry poszedł za nim, pozostawiając przyjaciół z panią Weasley.
- Muszę ci coś powiedzieć, zanim odjedziesz... - oznajmił pan Weasley głosem pełnym napięcia.
- Nie trzeba, panie Weasley - przerwał mu Harry. - Ja już wiem.
- Wiesz? Skąd?
- Ja... ee... słyszałem, jak pan rozmawiał z panią Weasley... wczoraj wieczorem. Tak się jakoś złożyło, a potem już nie mogłem odejść, bo... Przepraszam... - dodał szybko.
- Przykro mi, że dowiedziałeś się tego w taki sposób, nie tak to sobie zaplanowałem - rzekł pan Weasley z niepokojem.
- Nie... naprawdę, wszystko w porządku. W ten sposób nie złamał pan słowa danego Knotowi, a ja już wiem, co się dzieje.
- Harry, pewnie bardzo się boisz...
- Nie, nie boję się - odpowiedział z powagą Harry. - Naprawdę - dodał, widząc, że pan Weasley patrzy na niego z niedowierzaniem. - Nie próbuję być bohaterem, ale, mówiąc poważnie, przecież Syriusz Black nie jest groźniejszy od Voldemorta, prawda?
Pan Weasley wzdrygnął się na dźwięk tego imienia.
- Harry, wiedziałem, że zostałeś ulepiony z twardszej gliny, niż sobie wyobraża Knot i bardzo się cieszę, że się nie boisz, ale...
- Arturze! - zawołała pani Weasley, która zaganiała już dzieci do wagonu. - Arturze, co ty tam robisz? Już czas!
- Harry już idzie, Molly! - krzyknął pan Weasley, ale odwrócił się do niego i mówił dalej przyciszonym głosem: - Posłuchaj, chcę, żebyś mi przyrzekł...
- ...że będę dobrym chłopcem i nie ruszę się nawet na krok poza teren szkoły, tak? - wpadł mu w słowo Harry.
- Niezupełnie - rzekł pan Weasley, a Harry jeszcze nigdy nie widział go tak poważnego. - Harry, przyrzeknij mi, że nie będziesz szukał Blacka.
Harry wytrzeszczył na niego oczy.
- Co?
Rozległ się długi gwizd. Strażnicy szli wzdłuż wagonów, zatrzaskując wszystkie drzwi.
- Przyrzeknij mi, Harry - pan Weasley mówił coraz szybciej - że cokolwiek się stanie...
- Dlaczego miałbym szukać kogoś, kto chce mnie zamordować?
- Przysięgnij mi, że bez względu na to, co możesz usłyszeć...
- Arturze, szybko! - krzyknęła pani Weasley.
Z lokomotywy buchnęła para; pociąg ruszył. Harry podbiegł do drzwi, Ron je otworzył i cofnął się, by go przepuścić. Wychylili się przez okno i machali państwu Weasleyom, póki nie zniknęli im z oczu za zakrętem torów.
- Muszę z wami porozmawiać na osobności - mruknął Harry do Rona i Hermiony, kiedy pociąg nabrał szybkości.
- Ginny, spadaj - powiedział Ron.
- Och, jaki jesteś miły! - prychnęła ze złością Ginny i odmaszerowała.
Harry, Ron i Hermiona również poszli korytarzem, poszukując wolnego przedziału, ale wszystkie były zajęte. W końcu znaleźli prawie pusty przedział na samym końcu pociągu.
Przy oknie siedział jakiś mężczyzna pogrążony w głębokim śnie. Było to bardzo dziwne, bo ekspres do Hogwartu zarezerwowany był zwykle dla uczniów i jeszcze nigdy nie spotkali w nim dorosłego prócz czarownicy, która rozwoziła słodycze i napoje.
Nieznajomy miał na sobie niezwykle wyświechtane szaty czarodzieja, pocerowane i połatane w wielu miejscach. Nie wyglądał dobrze i najwyraźniej był bardzo zmęczony. Choć wydawał się jeszcze dość młody, wśród jasnobrązowych włosów można było dostrzec siwe pasma.
- Jak myślicie, kto to może być? - szepnął Ron, kiedy usiedli jak najdalej od okna i cicho zasunęli drzwi.
- Profesor R. J. Lupin - odpowiedziała bez wahania Hermiona.
- Skąd wiesz?
- Tak jest tam napisane - wskazała półkę na bagaże, gdzie spoczywała zniszczona, obwiązana mnóstwem zgrabnie połączonych sznurków walizeczka, z wytłoczonym w rogu nazwiskiem: PROFESOR R. J. LUPIN.
- Ciekawe, czego on uczy - powiedział Ron, przyglądając się bladej twarzy profesora i marszcząc czoło.
- To przecież jasne - szepnęła Hermiona. - Jest tylko jeden wakat, prawda? Obrona przed czarną magią.
Harry, Ron i Hermiona mieli już dwóch nauczycieli obrony przed czarną magią; każdy uczył ich zaledwie rok. Krążyły pogłoski, że to stanowisko przynosi pecha.
- Mam nadzieję, że coś potrafi - rzekł Ron powątpiewającym tonem. - Bo wygląda, jakby go mógł załatwić pierwszy lepszy urok. No, ale... - odwrócił się do Harry’ego - co chcesz nam powiedzieć?
Harry opowiedział im o sprzeczce między panem i panią Weasley i o ostrzeżeniu, korę przekazał mu pan Weasley. Kiedy skończył, Ron wyglądał jak rażony piorunem, a Hermiona zatkała sobie usta rękami. W końcu opuściła je i wykrztusiła:
- Syriusz Black uciekł, aby dopaść ciebie? Och, Harry... musisz być naprawdę, naprawdę bardzo ostrożny! Unikaj wszelkich kłopotów, Harry...
- Ja nie szukam żadnych kłopotów - odpowiedział Harry rozdrażnionym głosem. - To kłopoty zwykle znajdują mnie.
- Musiałby być ostatnim tumanem, gdyby szukał czubka, który chce go zabić - powiedział Ron roztrzęsionym głosem.
Przyjęli to gorzej, niż się Harry spodziewał. Zarówno Ron, jak i Hermiona sprawiali wrażenie, jakby byli bardziej przerażeni od niego.
- Nikt nie wie, jak mu się udało zbiec z Azkabanu - szepnął z lękiem Ron. - Przed nim nikt tego nie dokonał. A był strzeżony lepiej od innych więźniów.
- Ale złapią go, prawda? - powiedziała z przejęciem Hermiona. - Przecież szukają go również wszyscy mugole...
- Co to takiego? Słyszycie? - zapytał nagle Ron. Skądś wydobywał się cichy gwizd. Rozejrzeli się gorączkowo po całym przedziale.
- To gwiżdże coś w twoim kufrze, Harry - powiedział Ron, wstając i sięgając na półkę z bagażami. Pogrzebał w kufrze i w chwilę później wyciągnął spomiędzy szat Harry’ego kieszonkowy wykrywacz podstępów. Wirował szybko na dłoni Rona i błyskał jasnym światłem.
- Czy to jest fałszoskop? - zapytała zaintrygowana Hermiona, wstając, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
- Taak... ale wiesz... nic nadzwyczajnego, bardzo tani - odpowiedział Ron. - Zaczął wirować, kiedy przywiązywałem go Errolowi do nóżki, żeby wysłać Harry’emu.
- A robiłeś wówczas coś nieuczciwego?
- Skąd! No... chyba nie powinienem użyć do tego Errola. Wiesz, że nie najlepiej znosi długie dystanse... Ale niby jak miałem przesłać Harry’emu prezent?
- Wsadź go z powrotem do kufra - powiedział Harry, gdy fałszoskop zagwizdał przeraźliwie - bo on może się obudzić.
Wskazał głową na profesora Lupina. Ron wsadził fałszoskop do pary wyjątkowo ohydnych starych skarpetek wuja Vernona, co stłumiło gwizd, a potem zamknął wieko kufra.
- Można go dać do sprawdzenia w Hogsmeade - powiedział Ron, siadając z powrotem. - Fred i George mówili, że u Derwisza i Bangesa sprzedają najróżniejsze magiczne przyrządy.
- Wiecie coś więcej o tym Hogsmeade? - zapytała Hermiona. - Czytałam, że to jedyna miejscowość w całej Wielkiej Brytanii, w której nie mieszka ani jeden mugol.
- Tak, chyba tak jest - przyznał Ron - ale wcale nie dlatego chciałbym tam być. Zależy mi tylko na jednym: na odwiedzeniu Miodowego Królestwa.
- Co to takiego? - zapytała Hermiona.
- To cukiernia - odpowiedział Ron rozmarzonym tonem - gdzie mają naprawdę wszystko... Pieprzne diabełki... mówię wam, aż się dymi z ust... i olbrzymie gały czekoladowe pełne truskawkowego musu i kremu, i naprawdę wspaniałe cukrowe pióra, które możesz sobie ssać na lekcji, a wyglądasz, jakbyś się zastanawiał, co napisać...
- Ale Hogsmeade to bardzo ciekawa miejscowość, prawda? - nalegała Hermiona. - W Historycznych miejscowościach magicznych piszą, że tamtejsza gospoda była kwaterą główną w powstaniu goblinów w 1612 roku, a Wrzeszcząca Chata jest podobno najbardziej nawiedzanym przez duchy domem w całej Anglii...
- ...i takie twarde lodowe kulki... wystarczy je possać, a unosisz się na parę cali w powietrze - ciągnął Ron, do którego najwyraźniej nie dotarło, że Hermiona coś powiedziała.
Hermiona spojrzała na Harry’ego.
- Fajnie by było urwać się ze szkoły i zwiedzić to Hogsmeade, co?
- Pewnie tak - powiedział Harry, wzdychając ciężko. - Będziecie mi musieli opowiedzieć, jak sami zobaczycie.
- Bo co? - zapytał Ron.
- Bo ja nie mogę. Dursleyowie nie podpisali mi pozwolenia, a Knot też nie chciał. Ron wytrzeszczył oczy.
- Nie masz pozwolenia? Ale przecież... Daj spokój, Harry... McGonagall na pewno da ci glejt...
Harry roześmiał się ponuro. Profesor McGonagall, opiekunka domu Gryfonów, była bardzo zasadniczą osobą.
- ...możemy też skorzystać z pomocy Freda i George’a, znają każde tajne wyjście ze szkoły...
- Ron! - przerwała mu ostro Hermiona. - Przecież Harry nie może opuścić potajemnie szkoły, dopóki Black jest na wolności...
- No właśnie, to samo powiedziałaby McGonagall, gdybym ją poprosił o pozwolenie - powiedział z goryczą Harry.
- Ale gdyby był z nami, Black by się nie ośmielił...
- Och, Ron, przestań wygadywać głupstwa - prychnęła Hermiona. - Black zamordował już tuzin ludzi, i to w biały dzień, na ruchliwej ulicy. Czy ty naprawdę myślisz, że jak nas zobaczy, to się przestraszy i zrezygnuje z zaatakowania Harry’ego?
Mówiąc to, bawiła się rzemykami zamykającymi wieko koszyka Krzywołapa.
- Uważaj, bo ucieknie! - krzyknął Ron, ale było już za późno.
Krzywołap wyskoczył z koszyka, przeciągnął się, ziewnął i wskoczył Ronowi na kolana. Wybrzuszenie na piersi Rona zadrgało gwałtownie. Ze złością zrzucił kota z kolan.
- Psiiik! Wynocha!
- Ron, jak śmiesz! - powiedziała ze złością Hermiona.
Ron już miał jej coś odpowiedzieć, kiedy profesor Lupin poruszył się. Zamarli, obserwując go z napięciem, ale tylko przekręcił głowę na bok, nie otwierając oczu, i spał dalej. Usta miał lekko rozchylone.
Ekspres Londyn-Hogwart mknął ze stałą szybkością na północ i za oknem robiło się coraz bardziej dziko. Pociemniało, bo chmury zgęstniały i jakby się obniżyły. Na korytarzu zapanował ruch, uczniowie przebiegali raz po raz obok drzwi ich przedziału. Krzywołap usadowił się na wolnym miejscu i zwrócił swój spłaszczony pyszczek w stronę Rona. Żółte oczy utkwił w jego górnej kieszeni.
O pierwszej pojawiła się pulchna czarownica z wózkiem.
- Nie uważacie, że powinniśmy go obudzić? - zapytał Ron, wskazując głową na profesora Lupina. - Chyba dobrze by mu zrobiło, gdyby coś zjadł.
Hermiona zbliżyła się ostrożnie do śpiącego.
- Eee... panie profesorze! Przepraszam... panie profesorze!
Nawet nie drgnął.
- Nie przejmuj się, moja kochana - powiedziała czarownica, wręczając Harry’emu pokaźny stos kociołkowych piegusków. - Jak się obudzi i będzie głodny, to znajdzie mnie z przodu, przy lokomotywie.
- Mam nadzieję, że śpi - powiedział cicho Ron, kiedy czarownica zamknęła drzwi. - To znaczy... chyba nie umarł, co?
- Nie, przecież oddycha - szepnęła Hermiona, biorąc od Harry’ego ciastko.
Profesor Lupin może i nie był najlepszym towarzyszem podróży, ale jego obecność w przedziale miała swoje dobre strony. Po południu, właśnie kiedy zaczął padać deszcz, zamazując wzgórza poza oknem, znowu usłyszeli kroki na korytarzu, drzwi się rozsunęły i stanęła w nich najmniej oczekiwana osoba: Draco Malfoy. Towarzyszyli mu, jak zwykle, jego kumple, Vincent Crabbe i Gregory Goyle.
Draco Malfoy i Harry byli wrogami od czasu, gdy spotkali się podczas pierwszej podróży do Hogwartu. Malfoy, szczupły chłopiec z szyderczym uśmiechem przylepionym do bladej, szczurowatej twarzy, był w Slytherinie, a w drużynie Ślizgonów grał jako szukający, a więc na tej samej pozycji co Harry w drużynie Gryfonów. Crabbe i Goyle istnieli tylko po to, by wypełniać polecenia Malfoya. Obaj byli tęgimi, dobrze umięśnionymi osiłkami; Crabbe był wyższy, z potężnym karkiem i wysoko podgoloną głową, Goyle miał krótkie, szczecinowate włosy, a długie ręce kołysały mu się wzdłuż boków jak prawdziwemu gorylowi.
- No proszę, kogo tu mamy - powiedział Malfoy, jak zwykle przeciągając słowa. - Nasze papużki-nierozłączki, Pękała i Mądrala.
Crabbe i Goyle zarechotali.
- Weasley, słyszałem, że tego lata twój ojciec w końcu przyniósł do domu trochę złota. Czy twoja matka przeżyła taki szok?
Ron zerwał się tak gwałtownie, że strącił koszyk Krzywołapa. Profesor Lupin zachrapał przez sen.
- A to kto? - zapytał Malfoy, cofając się o krok.
- Nowy nauczyciel - odpowiedział Harry, który również wstał, żeby w razie czego przytrzymać Rona. - Mówiłeś coś, Malfoy?
Malfoy zmrużył blade oczy; nie był na tyle głupi, by wdawać się w bójkę pod nosem nauczyciela.
- Spadamy - mruknął do Crabbe’a i Goyle’a. I odeszli, a Harry i Ron usiedli na swoich miejscach. Ron uderzał pięścią w otwartą dłoń.
- W tym roku nie zamierzam znosić obelg Malfoya - oświadczył mściwie. - Nie żartuję. Jeśli jeszcze raz obrazi moją rodzinę, złapię go za ten przylizany łeb i...
Machnął groźnie ręką w powietrzu.
- Ron - szepnęła Hermiona, wskazując na profesora Lupina - uważaj...
Ale profesor Lupin wciąż smacznie chrapał.
Im dalej na północ, tym deszcz zacinał mocniej; za szarymi oknami robiło się coraz ciemniej, aż w końcu zapłonęły światła nad półkami z bagażem i na korytarzu. Pociąg stukotał, ulewa bębniła w szyby, wiatr huczał, a profesor Lupin chrapał w najlepsze.
- Chyba już dojeżdżamy - powiedział Ron, wychylając się przed śpiącego profesora, żeby spojrzeć w czarne już okno.
Zaledwie to powiedział, pociąg zaczął zwalniać.
- No, nareszcie. - Ron wstał i podszedł ostrożnie do okna, żeby przez nie wyjrzeć. - Konam z głodu. Chciałbym już być na uczcie...
- Trochę za wcześnie - powiedziała Hermiona, patrząc na zegarek.
- Więc dlaczego stajemy?
Pociąg zwalniał coraz bardziej. W miarę jak cichła lokomotywa, narastał ryk wiatru i wzmagało się bębnienie deszczu o szyby.
Harry, który siedział najbliżej drzwi, wstał i wyjrzał na korytarz. Ze wszystkich przedziałów wychylały się głowy.
Pociąg zatrzymał się tak raptownie, że bagaże pospadały z półek. A potem, bez żadnego ostrzeżenia, pogasły wszystkie światła i pogrążyli się w całkowitej ciemności.
- Co jest grane? - rozległ się za plecami Harry’ego głos Rona.
- Auu! - krzyknęła Hermiona. - Ron, to moja stopa!
Harry wrócił po omacku na swoje miejsce.
- Może coś się zepsuło?
- Nie mam pojęcia...
Usłyszał stłumiony pisk i zobaczył niewyraźny zarys głowy i ręki Rona, który wycierał dłonią szybę, żeby lepiej widzieć.
- Coś się porusza - powiedział Ron. - Chyba ktoś wsiada...
Drzwi przedziału otworzyły się i ktoś upadł całym ciężarem na nogi Harry’ego.
- Przepraszam... może wiecie, co się dzieje?... Ojej... przepraszam...
- Cześć, Neville - powiedział Harry, macając wokół siebie w ciemności i ciągnąc Neville’a za płaszcz, żeby pomóc mu wstać.
- Harry? To ty? Co się dzieje?
- Nie wiem... usiądź...
Rozległ się głośny syk, a zaraz potem stłumiony jęk: Neville usiadł na Krzywołapie.
- Pójdę zapytać maszynistę, co to wszystko znaczy - oświadczyła Hermiona.
Harry poczuł, że ktoś przechodzi koło niego i usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, a potem łoskot i okrzyki:,
- Kto to?!
- A ty kim jesteś?!
- Ginny?
- Hermiona?
- Co ty tu robisz?
- Szukałam Rona i...
- Wchodź do środka... siadaj...
- Nie tutaj! - krzyknął Harry. - Tu ja siedzę!
- Auaa! - wrzasnął Neville.
- Spokój! - zabrzmiał ochrypły głos.
Wyglądało na to, że profesor Lupin w końcu się obudził. Wszyscy zamilkli.
Rozległ się cichy trzask i przedział wypełniło słabe, rozdygotane światło. Profesor Lupin trzymał w dłoni garść płomyków. W bladym świetle zobaczyli jego zmęczoną, szarą twarz i bystre, czujne oczy.
- Nie ruszajcie się z miejsc - powiedział tym samym ochrypłym głosem, po czym podniósł się niespiesznie, wyciągając przed sobą dłoń z płomykami.
Drzwi rozsunęły się powoli, zanim zdążył ich dosięgnąć.
Drżący blask oświetlił wysoką postać w ciemnej pelerynie, sięgającą prawie do sufitu. Twarz była całkowicie ukryta pod kapturem. A to, co zobaczył Harry, spowodowało, że żołądek podskoczył mu do gardła. Spod peleryny wystawała ręka... błyszcząca, szarawa, oślizgła i pokryta liszajami, jak ręka topielca, którego ciało długo przebywało w wodzie...
Widział ją tylko przez ułamek sekundy, bo straszna istota jakby wyczuła jego spojrzenie i natychmiast cofnęła rękę, chowając ją w fałdach czarnej peleryny.
A potem to coś, co ukrywało się pod kapturem, wzięło długi, świszczący oddech, jakby chciało wciągnąć w siebie nie tylko powietrze, ale i wszystko, co było w przedziale.
Ogarnął ich straszliwy ziąb. Harry poczuł, że brak mu tchu. Lodowate zimno przenikało głęboko przez skórę, było już wewnątrz klatki piersiowej, mroziło serce...
Popatrzył nieprzytomnie. Nic nie widział. Tonął w zimnie. W uszach mu szumiało, jakby znalazł się pod wodą. Coś ciągnęło go w dół, w straszliwą topiel chłodu, szum narastał do ryku...
Nagle gdzieś z daleka dobiegły go przerażające, przerażone, błagalne krzyki. Nie wiedział, kto tak krzyczy, ale chciał temu komuś pomóc, spróbował poruszyć ramionami, ale nie mógł... gęsta biała mgła kłębiła się wokół niego, w nim...
- Harry! Harry! Co ci jest?
Ktoś klepał go po twarzy otwartą dłonią.
- C-cooo?
Otworzył oczy; nad półkami paliły się światła, podłoga lekko dygotała - ekspres do Hogwartu znowu mknął po szynach. Siedział na podłodze - musiał spaść ze swojego miejsca. Obok niego klęczeli Ron i Hermiona; nad ich głowami zobaczył Neville’a i profesora Lupina. Był bardzo słaby: kiedy podniósł rękę, żeby poprawić sobie okulary, które opadły na czubek nosa, poczuł zimny pot na twarzy.
Ron i Hermiona wciągnęli go z powrotem na ławkę.
- Dobrze się czujesz? - zapytał nerwowo Ron.
- Taak - odpowiedział Harry, zerkając na drzwi. Zakapturzona postać znikła. - Co się stało? Gdzie jest ten... to coś? Kto tak krzyczał?
- Nikt nie krzyczał - powiedział Ron, jeszcze bardziej wystraszony.
Harry rozejrzał się po jasnym przedziale. Ginny i Neville wlepiali w niego oczy, oboje bardzo bladzi.
- Ale przecież słyszałem krzyki... Coś chrupnęło głośno, aż wszyscy podskoczyli. Profesor Lupin łamał na kawałki olbrzymią tabliczkę czekolady.
- Proszę - rzekł do Harry’ego, podając mu duży kawałek. - Zjedz. To ci dobrze zrobi.
Harry wziął czekoladę, ale nie włożył jej do ust.
- Co to było? - zapytał Lupina.
- Dementor - odpowiedział Lupin, częstując czekoladą pozostałych. - Jeden z dementorów z Azkabanu.
Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. Profesor Lupin zmiął puste opakowanie po czekoladzie i włożył je do kieszeni.
- Jedz - powtórzył. - Zaraz poczujesz się lepiej. Przepraszam was, muszę porozmawiać z maszynistą... I przeszedł obok Harry’ego, znikając w korytarzu.
- Jesteś pewny, że nic ci nie jest? - zapytała Hermiona, obserwując Harry’ego z niepokojem.
- Nic nie rozumiem... Co się stało? - wyjąkał Harry, ocierając pot z czoła.
- No... to coś... ten dementor... stał tu i rozglądał się po przedziale... to znaczy... tak mi się zdaje, bo nie widziałam jego twarzy... a ty... ty...
- Myślałem, że dostałeś jakiegoś ataku czy coś w tym rodzaju - powiedział Ron, wciąż przerażony. - Cały zesztywniałeś... upadłeś na podłogę i zacząłeś się trząść...
- A profesor Lupin podszedł do tego... no... dementora i wyciągnął różdżkę - przerwała mu Hermiona - i powiedział: „Nikt tu nie ukrywa Blacka pod płaszczem. Odejdź”. Ale to... ten dementor nie ruszał się z miejsca, więc Lupin coś mruknął, z jego różdżki wystrzeliło coś srebrnego, a tamten się odwrócił i jakoś tak odpłynął...
- To było straszne - rzekł Neville jeszcze bardziej piskliwym głosem niż zazwyczaj. - Czuliście, jak się zrobiło zimno, kiedy on wszedł?
- Ja poczułem się bardzo dziwnie - powiedział Ron, unosząc nieco barki, jakby powstrzymywał dreszcze. - Jak gdybym już nigdy nie miał się cieszyć...
Ginny, która kuląc się w kącie, wyglądała prawie tak samo źle, jak Harry się czuł, zaszlochała cicho. Hermiona podeszła i objęła ją ramieniem.
- Ale nikt z was... nie spadł ze swojego miejsca? - zapytał nieśmiało Harry.
- Nie - odpowiedział Ron, patrząc na niego z niepokojem. - Tylko Ginny trzęsła się okropnie...
Harry nic z tego nie rozumiał. Wciąż był bardzo słaby i rozdygotany, jakby dopiero co przeszedł ciężki atak grypy. Zaczął też odczuwać wstyd. Dlaczego tak się rozkleił, skoro inni znieśli to całkiem nieźle?
Wrócił profesor Lupin. Wszedł do przedziału, rozejrzał się po wszystkich, uśmiechnął się i powiedział:
- To nie jest zatruta czekolada, możecie mi wierzyć... Harry ugryzł swój kawałek i nagle poczuł falę ciepła rozchodzącą się rozkosznie po całym ciele.
- Za dziesięć minut będziemy w Hogwarcie - oznajmił profesor Lupin. - No jak, Harry, lepiej się czujesz? Harry nie zapytał, skąd Lupin zna jego imię.
- Doskonale - mruknął zakłopotany.
Przez resztę podróży wiele już nie rozmawiali. W końcu pociąg zatrzymał się na stacji Hogsmeade i zaczęło się normalne zamieszanie: sowy pohukiwały, koty miauczały, a ropucha Neville’a rechotała głośno spod jego spiczastego kapelusza. Na maleńkim peronie było zimno i mokro: deszcz zacinał lodowatymi strugami.
- Pirszoroczniacy za mną! - rozległ się znajomy głos.
Harry, Ron i Hermiona odwrócili się jednocześnie i na końcu peronu zobaczyli olbrzymią postać Hagrida. Gromadził wokół siebie przerażonych nowych uczniów, aby ich zaprowadzić nad jezioro, skąd zgodnie z tradycją mieli popłynąć łódkami do zamku.
- Hej, wy troje! W porząsiu? - ryknął do nich ponad głowami tłumu.
Pomachali do niego z daleka, ale nie mogli z nim porozmawiać, bo tłum uczniów pociągnął ich w drugą stronę.
Wyszli ze stacji na błotnistą drogę, gdzie na pozostałych uczniów czekało ze sto dyliżansów, a do każdego musiał być zaprzężony niewidzialny koń, bo gdy Harry, Ron i Hermiona wsiedli do jednego z nich i zatrzasnęli drzwiczki, ruszył natychmiast za innymi powozami, klekocząc, kołysząc się i podskakując na wybojach.
W środku pachniało wilgotną ziemią i słomą. Po zjedzeniu czekolady Harry poczuł się lepiej, ale wciąż był osłabiony. Ron i Hermiona co jakiś czas zerkali na niego z ukosa, jakby się bali, że znowu zemdleje.
Kiedy podjechali do wielkich, misternie kutych w żelazie wrót między dwoma kamiennymi słupami zwieńczonymi skrzydlatymi dzikami, Harry zobaczył dwie wysokie, zakapturzone postacie, stojące na straży przy bramie. Znowu ogarnęła go fala zimna i strachu, więc opadł na oparcie wyleniałej ławki i zamknął oczy, póki nie przejechali przez bramę. Powóz potoczył się teraz po długiej, krętej drodze wiodącej w górę, do zamku. Hermiona wychyliła się przez okienko, patrząc, jak zbliżają się ku nim strzeliste wieżyczki i baszty. W końcu dyliżans zatrzymał się. Ron i Hermiona wyskoczyli.
Harry wysiadł za nimi i natychmiast zabrzmiał mu w uszach szyderczy, przeciągający słowa głos:
- Potter, podobno zemdlałeś? Neville mnie nie nabujał? Naprawdę zemdlałeś?
To Malfoy wyminął Hermionę i stanął przed Harrym na schodach, blokując mu drogę do drzwi. Uśmiechał się drwiąco, a wodniste oczy połyskiwały złośliwie.
- Odwal się, Malfoy - powiedział Ron przez zaciśnięte zęby.
- Ty też zasłabłeś, Weasley? - zapytał głośno Malfoy. - Też się przestraszyłeś tego starego dementora?
- Jakiś problem? - zabrzmiał łagodny głos. To profesor Lupin wysiadł z następnego dyliżansu.
Malfoy spojrzał z politowaniem na jego połataną szatę i podniszczoną walizkę.
- Och, nie... ee... panie...profesorze - powiedział ironicznym tonem, po czym zrobił głupią minę, skinął na Crabbe’a i Goyle’a i ruszył ku zamkowi.
Hermiona szturchnęła Rona w plecy, żeby się pospieszył, i wszyscy troje włączyli się w tłum wstępujący po schodach prowadzących do wielkich dębowych drzwi. Przepastną salę wejściową oświetlały zatknięte przy ścianach pochodnie; na wprost wejścia wspaniałe marmurowe schody wiodły na górne piętra.
Tłum uczniów kierował się na prawo, ku szeroko otwartym drzwiom do Wielkiej Sali. Zaledwie Harry zdążył rzucić okiem na zaczarowane sklepienie, które tym razem było czarne i zachmurzone, gdy zabrzmiał donośny głos:
- Potter! Granger! Do mnie!
Harry i Hermiona odwrócili się, zaskoczeni. Profesor McGonagall, nauczycielka transmutacji i opiekunka Gryffindoru, wołała do nich ponad głowami tłumu. Była to groźnie wyglądająca czarownica z włosami spiętymi w ciasny kok i z przenikliwymi oczami spoglądającymi srogo przez prostokątne okulary. Harry przecisnął się przez tłum, pełen złych przeczuć: kiedy stawał przed profesor McGonagall, zawsze mu się wydawało, że ma nieczyste sumienie.
- Nie miej takiej przerażonej miny, Potter... chcę tylko zamienić z wami słówko w moim gabinecie - powiedziała. - Weasley, ciebie nie wzywałam.
Ron gapił się, jak profesor McGonagall prowadzi Harry ego i Hermionę przez salę wejściową, a później marmurowymi schodami na górę.
Kiedy znaleźli się w jej gabinecie, małym pokoju z wielkim, trzaskającym wesoło kominkiem, profesor McGonagall wskazała im fotele. Sama usiadła za biurkiem i powiedziała:
- Profesor Lupin przysłał mi przez sowę wiadomość, że zasłabłeś w pociągu.
Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, rozległo się ciche pukanie do drzwi i wpadła pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka.
Harry poczuł, że się czerwieni. Już i tak było mu głupio, że zemdlał, a teraz poczuł się jeszcze gorzej, widząc całe to zamieszanie wokół swojej osoby.
- Nic mi nie jest - bąknął. - Naprawdę, nie trzeba...
- Ach, więc to o ciebie chodzi, tak? - zapytała pani Pomfrey, nie zwracając uwagi na jego słowa i pochylając się nad nim. - Znowu szukałeś guza?
- To był dementor, Poppy - powiedziała profesor McGonagall.
Wymieniły znaczące spojrzenia i pani Pomfrey zacmokała z niezadowoleniem.
- Tego tylko brakowało, żeby nam tu przysyłali tych dementorów - mruknęła, odgarniając Harry’emu włosy z czoła i kładąc na nim rękę. - Założę się, że jeszcze wielu zasłabnie. Tak, cały jest mokry. To straszne potwory, a jak trafią na kogoś tak delikatnego...
- Nie jestem delikatny! - oburzył się Harry.
- Ależ oczywiście, nie jesteś - zgodziła się dla świętego spokoju pani Pomfrey, badając mu puls.
- Czego mu potrzeba? - zapytała profesor McGonagall rzeczowym tonem. - Do łóżka? A może powinien spędzić noc w skrzydle szpitalnym?
- Czuję się świetnie! - krzyknął Harry, zrywając się na nogi. Już sama myśl o tym, co powie Malfoy, jeśli umieszczą go w szpitalu, była prawdziwą torturą.
- No cóż, powinien przynajmniej zjeść trochę czekolady - oświadczyła pani Pomfrey, która teraz próbowała zajrzeć mu do oczu.
- Już zjadłem - powiedział szybko Harry. - Profesor Lupin dał mi kawałek. Wszystkich poczęstował.
- Naprawdę? - Pani Pomfrey pokręciła z uznaniem głową. - A więc wreszcie mamy nauczyciela obrony przed czarną magią, który zna się na rzeczy?
- Jesteś pewny, że dobrze się czujesz, Potter? - zapytała surowo profesor McGonagall.
- Tak - odpowiedział Harry.
- Znakomicie. Bądź taki dobry i poczekaj na korytarzu, bo chcę zamienić słówko z panną Granger na temat jej planu zajęć, a potem razem zejdziemy na ucztę.
Harry wyszedł na korytarz z panią Pomfrey, która oddaliła się w stronę skrzydła szpitalnego, mrucząc coś pod nosem. Czekał zaledwie parę minut, po czym pojawiła się Hermiona, bardzo czymś ucieszona, a za nią profesor McGonagall, i wszyscy troje zeszli po marmurowych schodach.
W Wielkiej Sali falowało morze czarnych spiczastych kapeluszy. Przy stołach należących do każdego ze szkolnych domów zasiadali uczniowie. W powietrzu unosiły się tysiące płonących świec. Profesor Flitwick, niski, drobny czarodziej z wielką siwą czupryną wynosił z sali starą, wyświechtaną tiarę i stołek o czterech nogach.
- Ojej - jęknęła Hermiona. - Spóźniliśmy się na ceremonię przydziału!
Nowi uczniowie Hogwartu byli przydzielani do poszczególnych domów w ten sposób, że każdy musiał usiąść na stołku i nałożyć Tiarę Przydziału, a ta wykrzykiwała nazwę domu, do którego najbardziej się nadawał (Gryffindor, Ravenclaw, Hufflepuff lub Slytherin). Profesor McGonagall zasiadła na pustym krześle przy stole dla nauczycieli, a Harry i Hermiona ruszyli w przeciwną stronę, ku stołowi Gryffindoru. Wszyscy oglądali się za nimi, kiedy przechodzili, a niektórzy pokazywali sobie Harry’ego. Czyżby wiadomość o jego zasłabnięciu na widok dementora rozeszła się tak szybko?
Usiedli obok Rona, który trzymał dla nich miejsca.
- O co chodziło? - mruknął do Harry’ego.
Harry zaczął mu szeptem wyjaśniać, ale w chwilę później wstał dyrektor szkoły, aby przemówić, więc urwał.
Profesor Dumbledore jak zawsze tryskał energią, choć był już bardzo stary. Miał długie srebrne włosy, okazałą brodę i okulary-połówki osadzone na wyjątkowo haczykowatym nosie. Często o nim mówiono i pisano jako o najpotężniejszym czarodzieju swojej epoki, ale Harry darzył go wielkim szacunkiem z innego powodu. Był osobą, do której miał bezgraniczne zaufanie, i teraz, kiedy patrzył na jego rozradowaną twarz, poczuł, jak ogarnia go spokój - po raz pierwszy od chwili, gdy w drzwiach przedziału ujrzał zakapturzoną postać.
- Witajcie! - powiedział Dumbledore, a blask świec zaigrał na jego srebrnej brodzie. - Witajcie u progu kolejnego roku nauki w Hogwarcie! Pragnę wam powiedzieć o kilku sprawach, a ponieważ jedna z nich jest bardzo poważna, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli od razu przejdę do rzeczy, zanim ta wspaniała uczta zamroczy wam mózgi...
Zrobił pauzę, odchrząknął i oznajmił:
- Zapewne wszyscy już wiecie, że nasza szkoła gości strażników z Azkabanu, którzy są tutaj z polecenia Ministerstwa Magii. To oni przeszukali wasz pociąg.
Znowu zamilkł, a Harry przypomniał sobie, co mówił pan Weasley: że Dumbledore wcale nie jest zachwycony obecnością dementorów w Hogwarcie.
- Strażnicy pełnią wartę przy każdym wejściu na teren szkoły - ciągnął Dumbledore - a póki są wśród nas, nikomu nie wolno opuścić szkoły bez pozwolenia. Nie łudźcie się: dementorów nie da się oszukać żadnymi sztuczkami, przebierankami... czy nawet pelerynami-niewidkami - dodał ironicznym tonem, a Harry i Ron popatrzyli na siebie. - Nie będą wysłuchiwać żadnych próśb ani wymówek. To nie leży w ich naturze. Dlatego ostrzegam was, żebyście nie dali im powodu do zrobienia wam krzywdy. Liczę na prefektów domów i na naszą nową parę prefektów naczelnych, liczę, że zadbają, by nikt nie próbował wyprowadzić dementorów w pole.
Percy, który siedział kilka miejsc dalej od Harry’ego, wypiął dumnie pierś i rozejrzał się dookoła. Dumbledore znowu zrobił pauzę i spojrzał z powagą po sali, w której zapadła głucha cisza.
- A teraz coś weselszego - powiedział po chwili. - Mam przyjemność powitać w naszym gronie dwóch nowych nauczycieli. Najpierw profesora Lupina, który zgodził się łaskawie objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Rozległy się skąpe, niezbyt entuzjastyczne oklaski. Żarliwie klaskali tylko ci, którzy podróżowali z nim w jednym przedziale, w tym i Harry. Profesor Lupin wyglądał szczególnie niechlujnie wśród reszty nauczycieli wystrojonych w najlepsze szaty.
- Spójrz na Snape’a! - syknął Ron Harry’emu do ucha.
Profesor Snape, mistrz eliksirów, wychylił się, żeby popatrzyć na Lupina. Nie było dla nikogo tajemnicą, że Snape bardzo chciał objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią, ale nawet Harry’ego, który go nie znosił, uderzył ohydny grymas na jego wychudłej, ziemistej twarzy. To nie była zwykła złość, to był grymas wstrętu i nienawiści. Harry dobrze znał ten grymas: Snape miał go na twarzy za każdym razem, kiedy spoglądał na niego.
- A teraz przedstawię wam drugiego nowego nauczyciela - powiedział Dumbledore, kiedy ucichły oklaski. - No cóż, muszę was z przykrością powiadomić, że profesor Kettleburn, nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, przeszedł na zasłużoną emeryturę, żeby w spokoju pielęgnować to, co mu jeszcze z ciała pozostało. Mam jednak przyjemność oznajmienia wam, że jego miejsce zajmie w tym roku Rubeus Hagrid, który zgodził się objąć to stanowisko, nie rezygnując ze swoich obowiązków gajowego Hogwartu.
Harry, Ron i Hermiona wybałuszyli oczy, nie wierząc własnym uszom, a potem przyłączyli się do ogólnego aplauzu, który wybuchł w całej sali, a już szczególnie przy stole Gryfonów. Harry wychylił się, by spojrzeć na Hagrida, który poczerwieniał jak rubin i spuścił skromnie oczy, wpatrując się w swoje olbrzymie dłonie. Szeroki uśmiech prawie zniknął pod gęstwiną jego czarnej brody.
- Powinniśmy sami się domyślić! - krzyknął Ron, waląc w stół. - Kto inny zaleciłby nam gryzącą książkę?
Harry, Ron i Hermiona byli ostatnimi, którzy przestali klaskać, a kiedy profesor Dumbledore znowu zabrał głos, zobaczyli, że Hagrid ociera oczy serwetką.
- No, myślę, że z ważnych spraw to już wszystko - powiedział Dumbledore. - Czas rozpocząć ucztę!
Stojące przed nimi złote półmiski i czary nagle napełniły się jedzeniem i piciem. Harry poczuł gwałtowny głód: ponakładał sobie wszystkiego, co było najbliżej, i rzucił się na jedzenie.
Uczta była wspaniała, jak zwykle. Wielka Sala długo rozbrzmiewała rozmowami, śmiechem i szczękiem noży i widelców. Po zaspokojeniu pierwszego głodu Harry, Ron i Hermiona zaczęli jednak z utęsknieniem wyczekiwać końca, bo bardzo chcieli porozmawiać z Hagridem. Wiedzieli, ile dla niego znaczy nominacja na nauczyciela. Hagrid nie był w pełni wykwalifikowanym czarodziejem: wyrzucono go z Hogwartu na trzecim roku za przestępstwo, którego nie popełnił. To właśnie Harry, Ron i Hermiona przywrócili mu dobre imię w ubiegłym roku.
W końcu, kiedy ostatnie kawałki dyniowego ciasta znikły ze złotych półmisków, Dumbledore oznajmił, że czas rozejść się do dormitoriów. Szybko skorzystali z ogólnego zamieszania i podeszli do stołu nauczycielskiego.
- Nasze gratulacje, Hagridzie! - zapiszczała Hermiona.
- To wszystko przez waszą trójkę, łobuzy - powiedział Hagrid, spoglądając na nich znad stołu i ocierając serwetką błyszczącą twarz. - Nie mogłem uwierzyć... taka szycha... wielki Dumbledore... przyszedł prosto do mojej chałupy, jak tylko profesor Kettleburn powiedział, że ma dość... Cholibka, zawsze o tym marzyłem...
Ogarnęło go takie wzruszenie, że ukrył twarz w serwetce, a profesor McGonagall dała im znak ręką, żeby sobie poszli.
Włączyli się w strumień Gryfonów wstępujących po marmurowych schodach, a potem powędrowali długimi korytarzami, pokonali jeszcze kilka kondygnacji schodów, i w końcu, bardzo już zmęczeni, stanęli przed tajnym wejściem do Gryffindoru. Gruba Dama w różowej sukni zapytała z wielkiego portretu:
- Hasło?
- Wchodźcie! Wchodźcie! - zawołał Percy ponad głowami tłumu. - Nowe hasło to Fortuna Major!
- Och, nie... - jęknął Neville Longbottom. Zawsze miał trudności z zapamiętaniem hasła.
Po kolei przełazili przez dziurę pod portretem do pokoju wspólnego, a potem rozchodzili się do swoich klatek schodowych. Harry wspiął się po spiralnych schodach, nie myśląc o niczym, czując tylko błogie zadowolenie, rozlewające się po całym ciele. A kiedy znalazł się w swoim znajomym, okrągłym dormitorium na szczycie wieży, z pięcioma łóżkami zwieńczonymi kolumienkami i osłoniętymi kotarami, poczuł, że wreszcie wrócił do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz